Pierwszy raz odwiedziłam Jessi i jej narzeczonego (tudzież również Krzysia ;p) z rodziną w ich mieszkaniu. I nie było tak źle! XD Przeżyłam, Krzysiu był znośny, a później zrobiliśmy sobie mały spacerek, kupiliśmy Karmi i inne rarytasy. Szkoda, że mój mąż nadal żle się czuje, więc co najwyżej z owych rarytasów wypije troche coli, skoro dobrze robi na żołądek.
Dzień był udany choć denerwowałam się niesamowicie. Atmosfera rozluźniła się szczególnie, kiedy zaczęliśmy grać w homemade card game (robioną w domu karciankę), bardzo ciekawą, która mnie tym bardziej się podobała, że zawierała totalnie odjechane, surrealistyczne obrazki :) Do tego największym milczkiem nie okazał się mój mąż, co ogólnie nieco mnie zaskoczyło, mając na uwadze to, że gdy choruje staje się nieznośny i ma tendencje do zamykania się w sobie :)
Dziękuję, że ten dzień nie był niewypałem! Choć nie wiem czemu to ja tak często przegrywałam w tę grę!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz