wtorek, 28 grudnia 2010


Święta, święta i po świętach... A na dodatek u całej mojej rodziny pojawiło się zatrucie pokarmowe...

Nie ważne...

Opowiem wam historię...

Były dwie dziewczynki, które jakaś niewidzialna nić złączyła już w podstawówce jako przyjaciółki. I choć różniły się ogromnie ich więź trwała i trwała. Jedna z nich dostawała mało od życia, druga chorowała. Jedna była szalona, druga pozornie wyważona. Zawsze razem... Życie płynęło... Szalona dziewucha urodziła synka... Młoda mama myślała, że nadal pozostanie integralną częścią życia tej teraz już znakomitej studentki , lecz niestety ich życie zbytnio się różniło, by mogły być blisko siebie...

Na zawsze będziemy przyjaciółkami, ale nie oszukując się, oddaliłyśmy się od siebie ogromnie. I raczej już nic nie sprawi, że znów będziemy się widywały częściej niż raz na miesiąc i wiedziały o sobie wszystko. Chciałabym tego, bo tęsknię, i nigdzie nie znajdę drugiej Jesse... Tak mi przykro... Boli, że byłam na tyle głupia, i nie studiuję teraz z Tobą... Nic tego nie zmieni... I nic nie zmieni tego, że straciłam tak wiele z Twojego życia... I ty z mojego... I dziękuję, że byłaś, i dziękuję, że czasem wpadasz, dziękuję za wszystko...

Pisząc to beczę chyba już z pół godziny... Koniec. Kolejna rzecz, która mi uświadomiła, jak mało inni się mną interesują. Lub nie rozumieją.

Ale dziś przytrafiło mi się coś pięknego... Adrianek, gdy kładłam go spać, na moje życzenia dobrej nocy odpowiedział słodko ,,dobranoc mamo''. Poczułam się jakby pierwszy raz powiedział do mnie ,,mamo''. To mi uświadomiło dobitnie, że tak, że jestem jego mamą... Cudowne uczucie... Nie jestem tylko źródłem jedzenia i innych takich... Jestem przez kogoś kochana... Tymi słowami złączył w mojej podświadomości bycie Pauliną, z byciem jego mamą... Wreszcie... I choćby nie wiem jakie diabły się na mnie uwzięły, dam radę. Dziękuję mój mały.

niedziela, 19 grudnia 2010

Lewituję w zawieszeniu, pod kątem od snów.
Wyrywam strzępki iluzji lśnienia ze świata,
Zakrwawionym dźwiękiem serca wariata.
I oddechem motylim miłosnych demonów.
...
Wyrwij ze mnie nieżycie kochanie, lub zostaw w spokoju.

niedziela, 5 grudnia 2010

Doszłam do wniosku, że nie powinnam nigdy na nikogo liczyć. Nie czerpać energii od innych, tylko samej w sobie być silną. W innym przypadku jestem po prostu miażdżona przez wszystko.

Hmm wiecie jak ciężko piszę się książkę, gdzie główna bohaterka po prostu wychodzi z domu, a ja nie? Spróbujcie... To niełatwe.

piątek, 3 grudnia 2010


Ech z jednej strony sądzę, że nie jestem tą najgłupszą, choć podjęłam może kilka błędnych decyzji. Myślę, że ogólnie niewiele osób uważa mnie za głupią. Ale wiem, że na pewno nie dorównam nigdy Justynie... Szanuję ją, podziwiam i cholernie zazdroszczę, nie tego że ma lepsze życie czy coś, tylko tego, że ona potrafiła w odpowiednim momencie wziąć dupę w troki i uczyć się. Myślę, że nigdy nie dałabym rady osiągnąć tego co ona... W końcu nikt nie da mi medalu za codzienne życie z Krzysiem. A dzieci umie wychować prawie każda kobieta. Szkoda, że się marnuję...

No i też tęsknie...

P.S. Wiecie? Krzyś sprawił wczoraj, że poczułam się szczęśliwa. Powiedział, że przy mnie czuje się spełniony. Cudowne, serio.