piątek, 20 marca 2015

Nie mogę być zachłanna. I nikt nie może wiedzieć dlaczego.
Szczęśliwie mogę odwrócić swoją uwagę innymi rzeczami - pierwszym spacerkiem Aleka, powracającą falami weną i wiosną :)

Odwrócić uwagę także od poczucia winy, od którego odgradzałam się bardzo długo. I choć powody uległy zmianie nadal nie cierpię dopuszczać go do głosu.

niedziela, 30 listopada 2014

7 urodziny Adriana.

Ten dzień był bardzo długi. Rano nie miałam nawet siły myśleć o masie rzeczy, które musiałam zrobić przed przyjazdem Kasi. Prawdę mówiąc, nie sądziłam, że będzie pamiętała, że jest jego chrzestną, ani tego, że to dziś Adrian ma urodziny, ale zostałam mile zaskoczona :) Rano byłam niewyspana i miałam zły humor, wszyscy na siebie krzyczeliśmy starając się zrobić jako taki porządek aż w końcu stanęłam na chwilę w spokoju i pomyślałam "tak nie może być", Wystarczyło, że uświadomiłam sobie, że wizyta Kasi nie jest najważniejsza - najbardziej istotne było, że ten dzień to urodziny mojego syna :) Pomogło. Kiedy ja się przestałam gorączkować wszystko się uspokoiło. Tak ładnie się ubrałam i pomalowałam, że nawet mój mąż patrzył na mnie z uznaniem. Cieszę się dzisiejszym dniem i chcę go zapamiętać. Nawet to, że czytam bardzo sympatyczną mangę z chłopczycą w roli głównej Koukou Debut (przywraca wspomnienia XD) oraz to, że słoneczkowy tort Adriana był ananasowy (zastanawiałam się nad tym od dnia wcześniejszego, kiedy go kupiliśmy). Poza tym zrobiłam duży porządek, dzięki któremu jutro może nie będę musiała jutro znów latać cały czas ze szmatą :p Co prawda muszę rano odprowadzić dzieci do szkoły i przedszkola, a później prawdopodobnie odebrać je z wózkiem, ale i tak myślę, że nie będzie tak źle.
Dziś doszłam do wniosku, że to nie do końca moja wina, że nie piszę. Nie sądzę żebym sie usprawiedliwiała mówiąc, że mam dużo obowiązków. Jest tak. Zajęcie się trójką dzieci wymaga wiele wysiłku, tak samo gotowanie i sprzątanie, więc nie dziwię się, że później mam za mało energii na tworzenie. Poza tym nie wystarczy, że robię te rzeczy - na samym okazywaniu rodzinie miłości traci się sporo kalorii (no i na zachowywaniu cierpliwości często też). Ale myślę, że się nie poddam :) Pewnie nigdy nie uda mi się skończyć tej książki, a co dopiero wydać i wypromować, ale chcę ją napisać. Albo "pisać" w formie czasownika niedokonanego. Przynajmniej dzięki temu mam o czym myśleć.
Trochę szkoda mi Kasi, bo nie wyglądała, jakby była szczęśliwa. Bardzo męczyła się ze swoim nadpobudliwym synkiem, z mężem także raczej się jej nie układa. Nie sądzę, że mogłabym jej jakoś pomóc, w końcu np dziś widziałyśmy się jakoś pierwszy raz od roku. Trochę nie spodobała mi się myśl, która mi wpadła do głowy, że cieszę się, że nie jestem na jej miejscu. A pomyślałam tak tylko przez to, że układa mi się z mężem jak nigdy i daję sobie radę z dziećmi i domem. Nie powinno mi to  w ogóle przychodzić na myśl, przecież zawsze wszystko może znów się posypać. Poza tym nie jestem do końca przekonana czy ze mną jest wszystko ok. Często krzyczę na Maję, kiedy kilka razy dziennie się obsiusiuje, albo kiedy mam ochotę coś rozwalić jak Adrian piąty raz z rzędu mimo tłumaczeń źle robi zadanie domowe. Najgorzej jest jak czasem pokłócę się z Krzysiem, bo zwykle automatycznie wywołuje to we mnie głęboką chandrę. Staram się, ale czasem to wszystko wydaje się takie miałkie i nudne. Myślę, że muszę się starać jeszcze bardziej, I tak będzie!

piątek, 17 października 2014

First time

Pierwszy raz odwiedziłam Jessi i jej narzeczonego (tudzież również Krzysia ;p) z rodziną w ich mieszkaniu. I nie było tak źle! XD Przeżyłam, Krzysiu był znośny, a później zrobiliśmy sobie mały spacerek, kupiliśmy Karmi i inne rarytasy. Szkoda, że mój mąż nadal żle się czuje, więc co najwyżej z owych rarytasów wypije troche coli, skoro dobrze robi na żołądek.
Dzień był udany choć denerwowałam się niesamowicie. Atmosfera rozluźniła się szczególnie, kiedy zaczęliśmy grać w homemade card game (robioną w domu karciankę), bardzo ciekawą, która mnie tym bardziej się podobała, że zawierała totalnie odjechane, surrealistyczne obrazki :) Do tego największym milczkiem nie okazał się mój mąż, co ogólnie nieco mnie zaskoczyło, mając na uwadze to, że gdy choruje staje się nieznośny i ma tendencje do zamykania się w sobie :)
Dziękuję, że ten dzień nie był niewypałem! Choć nie wiem czemu to ja tak często przegrywałam w tę grę!

poniedziałek, 6 października 2014

Małe uczczenie codzienności.

Stwierdziłam, że skoro Jess dziś napisała na blogu pierwszego posta od miesięcy (no, w sumie dwa) to ja też tak zrobię, ponieważ zaglądam tu nie częściej, a zwykle tylko by oddawać się mędzeniu. Cały czas chodzę niebotycznie zmęczona, ale i szczęśliwa. Częściej widuję Jess, więc nie duszę się już niewypowiedzianymi fontannami słów. Zastnawiam się, czemu ostatnio nie piszę, choć tak bardzo mi się chce. Jeszcze trochę pozostało we mnie hormonów związanych z posiadaniem dzidziusia (wydzielają się jeszcze jakiś czas, nawet przez takie rzeczy, jak niemowlęcy płacz, co tłumaczyłoby, że nadal mam szczątki laktacji, mimo, że nie karmię od miesięcy). Strasznie mnie to dusi, bo chce a nie mogę, jakoś brakuje mi tego twórczego pierwiastka, który rozbestwia się kiedy nie ma we mnie niepotrzebnych hormonów. Poza tym chodzę wiecznie zmęczona, poświęcam czas mężowi, dzieciom, zadaniom domowym Adriana, zajmuję się dzidziusiem (bardzo rozchasanym) i domem. Czasem zwyczajnie padam na pysk, że nawet czytać mi się nie chce.
Ratują mnie kijki, na które wychodzę zawsze kiedy mam sposobność. Mimo, że jest to cholernie męczące, to dostaję dzięki temu profit w postaci widywania Jess (pół godziny w jedną stronę, 10-15 minut na kawę pomiędzy) oraz otrzymuję zajebiste zastrzyki energii, moja sylwetka prezentuje się lepiej i lepiej także działa mój układ trawienny, z którym zawsze miałam problemy.

Zastanwia mnie jedno - w życiu codziennym dobrze mi idzie rozplanowywanie obowiązków, porządkowanie rzeczy do zrobienia i ustalanie ich hierarchii ważności, zaś w książce jest całkowicie odwrotnie. Gdyby wziąć uzbierać wszystkie moje notatki, urywki rozmów, pomysłów, charakterystyk i opisów, to zebrały by mi się z tego co najmniej dwie pełne książki. Wystarczyło by, gdybym umiała przenieść ten codzienny pragmatyzm na książkę. Odkryłam, że podchodzę do niej zbyt emocjonalnie - każde zdanie obmyślam dwadzieścia razy, zastanawiam się nad wszystkim zbytnio się przejmując... Rządzi mną niepokój, bo nie mam zielonego pojęcia, czy to co piszę jest w porządku. To najbardziej mnie wstrzymuję - nie wiem, czy warto. Profesjonalni pisarze często w podziękowaniach uwzględniają swoich edytorów, mogą do nich dzwonić z każdym pytaniem, lub czytać połowę książki przez całą noc, jeśli mają taką potrzebę. A ja radzę sobie sama, kiepsko mi idzie, ale wierzę w siebie, bo gdybym przestała, nic by mi nie zostało, co byłoby tylko moje dla mnie, nie moje dla innych, jeśli to ma jakiś sens. Chcę udowodnić sobie samej, że jestem interesującą osobą.

Heh, właśnie pomyślałam, że nie chciałabym mieć czwartego dziecka, nie dlatego, że jest to cholernie męczące i drogie, albo dlatego, że trójkę urwisów już mam, tylko właśnie przez to, że będąc w ciąży i długo po nie mogę wykrzesać z siebie nic. Nie pojawiają się w mojej głowie samoczynnie całe akapity książki, nie stopuję co dwie minuty odcinka anime, kiedy pojedyńcze odpowiednie sceny sprawiają, że czerpię z nich inspirację na kilka stron, nie pojawiają się także żadne ciekawe zestawienia słów, lub pomysły fabularne... Nic... Niech to wróci z pełną parą...

niedziela, 27 lipca 2014

Heartbeat

Aktualnie jestem pogrążona w melancholi, tej z rodzaju hmm, dostojnych, jak jesień. 
Tak trochę nawet nie potrafię tego opisać.
Czytałam dziś jedną z ulubionych mang shounen-ai (boys love bez scen erotycznych). Jest tam kilka na prawdę dojmujących scen, które bardzo pomogą mi z moją książką, bo właśnie takie uczucie chcę wywołać, jakie tam spotkałam. Zawsze powtarzam, że nie lubię romantyzmu, ale to nie do końca tak. Lubię ten przejmujący, głęboki, zatrzymujący serce romantyzm, a nie ten z rodzaju cukierkowo różowych, które doprowadzają mnie zwylkle do kpiny i histerycznego śmiechu. 
Chyba polecę tę mangę Jess, choć nie wiem, czy odczuje ją tak jak ja. Czasami tak się zatapiam w danej historii, że sama zacznam ją tworzyć, znaczy, nadbudowywać własnymi wyobrażeniami, przez co robi się jeszcze bardziej dojmująca, ale też skutkuje tym, że inni często tego tak nie widzą ;p
Szkoda, że ją zlicencjonowali na onlinie po polsku (musiałam po ang czytać), może znajdę ją w empiku...  

piątek, 18 lipca 2014

Jestem tak twarda, że zaczynam się kruszyć.

Cyklicznie dostaję napadów depresji, jak zawsze. Nic mnie nie cieszy, ani kawa, ani słodycze, ani dzieci, ani mąż. Wszystko mnie gniecie. Zwykle ponad to wypływa kilka głównych myśli, które są szkieletem chandry. Dziś jedną z nich jest mój mąż. Czy gdyby okazało się, że powinnam się leczyć, to wsparłby mnie? Coż, sądzę, że nie. W takie dnie jak ten nie wierzę, że mnie kocha, tylko, że się przyzwyczaił, bo jestem "wygodna". Nawet bardzo, bo kiedy mam lepszy okres (nie cierpię tej cykliczności, szczególnie, że czasem mam wrażenie, że to te dobre dni są krótkimi przewynikami) jestem kochającą mamą i żoną, która z rana, zanim sama coś zje, robi rodzinie śniadanko, kakao, pomaga dzieciom się ubierać, nie zgłasza żanych pretensji, uśmiecha się i obcałowywuje wszystkich. Jestem wtedy tą idealną wizją siebie ze swojej głowy. Coraz rzadziej tak jest.
Nie cierpię tego, że najbardziej wkurzam się na samą siebie, że wogóle wpadam w ten depresyjny szais. Tyle przeszłam już w życiu, tak wiele, wmawiając sobie, że jestem silną, lub, co bardziej prawdopodobne, że nie potrafię być słaba. Kiedy tylko zaczynam przejawiać objawy słabości nienawidzę siebie tak bardzo, że wrzę od środka.
Jestem pozostawiona sama sobie. Wiem, że na swój sposób mąż mnie kocha, może nawet bardzo, ale miłość to nie wszystko, nie przesłania wad charakteru, a czasem je potęguje. U obu stron.
Moje życie nigdy się nie zmieni, prawda? Zawsze to będzie mordęga przerywana apatią i z deczka jałowym szczęściem. Nie napiszę książki, nie będę miała ładnego domu, nie będę miała przyjaciół, nie będę miała siły udawać, że jestem inrygującą, nietuzinkową osobą. Moje IQ zostało dawno przytłumione takim życiem. Moje ciało też fleczeje od lenistwa. Wizyty u Jess też czasem zamiast pomagać, dołują, bo wydają się za krótkie, za rzadkie, zaostrzają apetyt nie zaspokajając go, sprawiają, że staję się jeszcze bardziej zdesperowana. Może są swego rodzaju podłożem, przez które mało co, a skomplikowałabym nasze relacje? Nevermind, i tak klarownie nie ubiorę tego w słowa, brzmiałoby to i tak zupełnie na odwrót.
Może też przez to tak bardzo chciałabym kogoś trzeciego? Nawet nie "może"... To byłby swgo rodzaju ratunek od nudy, mały wtrząs elektryczny pobudzający moje życie.

Żałuję, że jestem optymistką, to też tylko wgania mnie w dołki.

Może zapiszę się do psychologa? Powinnam? Powinnam wyżalić się Krzysiowi? Nie chcę sprawiać nikomu kłopotu (nawet teraz nie wiem, czy to uploadować, żeby Jess nie musiała się martwić), nie chcę potrzebować pomocy.

Mam wrażenie, że trzymam się krawędzi urwiska jedną ręką.

Czasem mędzę, że staję sie socjopatką. Chyba to lepsze, niż wieczne odczuwanie smutku, nie? Ale to nigdy nie jest tak, że nic nie czuję, skoro sam fakt bycia socjopatyczną mnie rani, a więc powoduje ból.

Jezu, kończę to mędzenie, samą siebie tym męczę.

poniedziałek, 7 lipca 2014

Anime!

http://anime-odcinki.pl/articles.php?article_id=583


Psychodelka z domieszką groteski, intrygująca i z przekazem. Czyli to, co kocham najbardziej!