wtorek, 28 grudnia 2010


Święta, święta i po świętach... A na dodatek u całej mojej rodziny pojawiło się zatrucie pokarmowe...

Nie ważne...

Opowiem wam historię...

Były dwie dziewczynki, które jakaś niewidzialna nić złączyła już w podstawówce jako przyjaciółki. I choć różniły się ogromnie ich więź trwała i trwała. Jedna z nich dostawała mało od życia, druga chorowała. Jedna była szalona, druga pozornie wyważona. Zawsze razem... Życie płynęło... Szalona dziewucha urodziła synka... Młoda mama myślała, że nadal pozostanie integralną częścią życia tej teraz już znakomitej studentki , lecz niestety ich życie zbytnio się różniło, by mogły być blisko siebie...

Na zawsze będziemy przyjaciółkami, ale nie oszukując się, oddaliłyśmy się od siebie ogromnie. I raczej już nic nie sprawi, że znów będziemy się widywały częściej niż raz na miesiąc i wiedziały o sobie wszystko. Chciałabym tego, bo tęsknię, i nigdzie nie znajdę drugiej Jesse... Tak mi przykro... Boli, że byłam na tyle głupia, i nie studiuję teraz z Tobą... Nic tego nie zmieni... I nic nie zmieni tego, że straciłam tak wiele z Twojego życia... I ty z mojego... I dziękuję, że byłaś, i dziękuję, że czasem wpadasz, dziękuję za wszystko...

Pisząc to beczę chyba już z pół godziny... Koniec. Kolejna rzecz, która mi uświadomiła, jak mało inni się mną interesują. Lub nie rozumieją.

Ale dziś przytrafiło mi się coś pięknego... Adrianek, gdy kładłam go spać, na moje życzenia dobrej nocy odpowiedział słodko ,,dobranoc mamo''. Poczułam się jakby pierwszy raz powiedział do mnie ,,mamo''. To mi uświadomiło dobitnie, że tak, że jestem jego mamą... Cudowne uczucie... Nie jestem tylko źródłem jedzenia i innych takich... Jestem przez kogoś kochana... Tymi słowami złączył w mojej podświadomości bycie Pauliną, z byciem jego mamą... Wreszcie... I choćby nie wiem jakie diabły się na mnie uwzięły, dam radę. Dziękuję mój mały.

niedziela, 19 grudnia 2010

Lewituję w zawieszeniu, pod kątem od snów.
Wyrywam strzępki iluzji lśnienia ze świata,
Zakrwawionym dźwiękiem serca wariata.
I oddechem motylim miłosnych demonów.
...
Wyrwij ze mnie nieżycie kochanie, lub zostaw w spokoju.

niedziela, 5 grudnia 2010

Doszłam do wniosku, że nie powinnam nigdy na nikogo liczyć. Nie czerpać energii od innych, tylko samej w sobie być silną. W innym przypadku jestem po prostu miażdżona przez wszystko.

Hmm wiecie jak ciężko piszę się książkę, gdzie główna bohaterka po prostu wychodzi z domu, a ja nie? Spróbujcie... To niełatwe.

piątek, 3 grudnia 2010


Ech z jednej strony sądzę, że nie jestem tą najgłupszą, choć podjęłam może kilka błędnych decyzji. Myślę, że ogólnie niewiele osób uważa mnie za głupią. Ale wiem, że na pewno nie dorównam nigdy Justynie... Szanuję ją, podziwiam i cholernie zazdroszczę, nie tego że ma lepsze życie czy coś, tylko tego, że ona potrafiła w odpowiednim momencie wziąć dupę w troki i uczyć się. Myślę, że nigdy nie dałabym rady osiągnąć tego co ona... W końcu nikt nie da mi medalu za codzienne życie z Krzysiem. A dzieci umie wychować prawie każda kobieta. Szkoda, że się marnuję...

No i też tęsknie...

P.S. Wiecie? Krzyś sprawił wczoraj, że poczułam się szczęśliwa. Powiedział, że przy mnie czuje się spełniony. Cudowne, serio.

czwartek, 18 listopada 2010

Puste kartki... pozostają puste. Niezapisane pomysły kończą swój żywot gdzieś tam we mnie, zapomniane. Kreatywność zasysana zostaje codziennie przez smutek i strach. Zamykam się nie tylko na ból... możliwości uciekają.

wtorek, 16 listopada 2010

Ciężar

Cały czas czuję się jakbym była w żałobie, tylko , że nikt nie umarł. Doszłam do wniosku, że to żałoba po samej sobie- jakby wszechświat zaplanował dla mnie coś więcej, a ja nie spełniłam jego oczekiwań. Czuję się jakby ta moje część, która jest stworzona do czegoś więcej, umierała.
Ale to w końcu zapewne tylko moja wybujała wyobraźnia.
W końcu nie poznam żadnego księcia z bajki, nie będę wiodła spokojnego i sielankowego życia, bo wiem, że nawet gdyby ktoś taki się pojawił i chciał uczynić moje życie bajką, to ja bym powiedziała:
,,Taa... jasne...", z wyraźnym cynizmem.
Nie jestem zdolna do życia w sielance, bo jakby nie było, z takiego życia jakie mam, czerpię siły. Czasem czuję się nawet dumna, że daję radę stać spokojnie obok Krzysia, gdy ten ćwiartuje moją dusze na kawałki swoim graniem, olewaniem mnie, czasem także okropnymi słowami. Owszem, nie czuję się silna, tylko krucha, jak kieliszek, który może dziesięć razy spaść na ziemię i się nie stłuc, lecz za razem jedenastym spadnie nieco inaczej i rozleci się w drobny pył. Ale mimo to jeszcze funkcjonuję. I choć nie dokonam zapewne niczego wielkiego, będę się starała.

czwartek, 11 listopada 2010

Wyzwania

Tylko człowiek, w którego życiu złe doświadczenia równoważą się z dobrymi, może żyć bez dziury w sercu.

Nie wiem co robić. Czy go zostawić, czy dawać mu codziennie nowe szanse, by zawsze zostały zmarnowane? Czy cieszyć się może, że w ogóle go mam? Jak mogę normalnie żyć z nim, skoro co dzień potrafi doprowadzić mnie do łez? Czemu ma mnie w nosie? Czy to ja jestem nienormalna, czy to ja powinnam się zmienić? Co powinnam z nim począć? Czy czekanie coś da? Czemu inni nie umieją zrozumieć jak ciężko mi z nim? Chcę tylko normalnie żyć, nie wegetować.

sobota, 16 października 2010

Dojżałość

WCZORAJ
Przez drzwi wychodzi nadzieja,
Ja płaczę.
Przez drzwi odchodzi spokój,
Ja łkam.
Przez drzwi odchodzi szczęście,
Ja chlipię.
DZISIAJ
Przez drzwi odchodzi nadzieja,
Ja patrzę, ze smutkiem.
Przez drzwi odchodzi spokój,
Wzdycham tylko.
Przez drzwi odchodzi szczęście,
Podnoszę się i idę z podniesionym czołem.

...

Nie jestem kamieniem. Nie jestem ani za silna, ani szczególnie spokojna, czy cierpliwa. Nie mam żadnej niezwykłej cechy. Ból ostatnio, pozbawiony większości swego pokarmu, żeruje na mojej samoocenie. Ja się mogę, owszem, poszamotać, pokrzyczeć i płakać pół dnia, ale nic to nie daje, nic się w moim życiu nie zmienia. Nadal nie jestem dla nikogo najważniejsza, ale staram sie być ważna dla samej siebie, przez wzgląd na innych. To tylko trochę inny punkt widzenia, ale pomaga żyć w świecie, który cię rani.
W pracy odcięłam sobie koniec środkowego palca lewej ręki. Myślałam, że on mnie wesprze, będzie przy mnie, da ciepło. Nie dał. Płakałam, nadal płaczę, ale ciszej. Widział jak w nocy po założeniu szwów nie spałam, i z bólu się wiłam, a następnego dnia nakrzyczał, że nie chce nic zrobić w domu, że się lenię. Nienawidzę tej niesprawiedliwości. Nie chce być z kimś, kto się o mnie nie troszczy, nie daje powodów do radości, wręcz przeciwnie. Eh... przynajmniej palec mniej boli.

sobota, 18 września 2010

Gdybym miała drugie imię...


... brzmiałoby Osamotnienie.


Doznałam olśnienia. Wiem już czemu Krzyś jest jaki jest. Miałam go za dojżałego, przez to, że miał dzieciństwo gorsze nawet niż moje. Było to powodem mojego zdziwienia, gdy stawał się wredny. Teraz mogę uznać, że bardziej go rozumiem. On nie dorósł, i tyle. Nie wiem czy dam sobie radę będąc na dobrą sprawę jedyną w miarę dojżałą osobą w domu.


Myślę, że moja depresja nie minęła. Skrzętnie się schowała, i tylko w moich chwilach słabości wypełza, by dobić. Nie pójdę raczej do psychologa, bo pracuję. Nie wiem czy umiał by mi pomóc. Sama spróbuję wszystko przemyśleć, ułożyć jakoś w głowie. Wznieść lepsze zabezpiecznia co do chwil, w których Krzyś mnie rani. Być najlepszą mamą i nieco bardziej wartościową osobą. Być normalną w swojej nienormalności. Kto by podejżewał, że moim marzeniem będzie stać się właśnie taką? Choć niech będzie, to raczej źle ujęte. Chciałabym poczuć, że nie jestem chora, że w mojej głowie czuję się spokojna, nie zaszczuta, zdrowa. Nie wiem jak mogę to osiągnąć bez wsparcia osoby, do której właśnie teraz, mimo kolejnego zmarnowanego przy komputerze dnia, chcę sie przytulić i poczuć, że nie jestem sama.

środa, 25 sierpnia 2010

ehm

Mam myśl.
Dla mnie geniusz to nieco niższa forma wariata. I vice versa, wariat jest prawie geniuszem (zwykle).
Geniusz wie o swoim szaleństwie, przez co w relatywny sposób staje się bardziej normalny niż zwykli ludzie.
Ktoś taki wie, jak powinien się zachowywac, i tyle. Tym sposobem staję się mistrzem manipulowania, paradoksalnie w bardziej ludzki sposób niż niektóre znane mi osoby (patrz: mój mąż).
Najgłupsze jest to, że taka np. ja nie umie stwierdzić czym jest normalność. Jaka jest jej definicja.'
Nie mogę porównać mojego sposobu myślenia, do schematów twórczych innych osób, bo niestety to niemożliwe. Szkoda, że inni nie umieją praktycznie nigdy pod warstwą trajkoczącej dziewuchy zobaczyć prawdziwej mnie, mojego obolałego jestestwa przepuszczonego przez mikser samotności i lęku.

...jesteśmy swoim największym wrogiem...


Przepraszam. Kocham was. Krzysiu, jesteś dla mnie wszyskim. Przepraszam, że jestem tak żałośnie słaba. Pragnę mieć wiele więcej sił, więc czemu nie mogę ich zdobyć? Czemu cały czas czuję się jakby moja cała energia była na kredyt, jakbym cały czas, nawet nic nie robiąc, się nadwyrężała. Jestem złą mamą, nie mam dość cierpliwości, nie bawię się z dziećmi i pozwalam im żyć w wiecznym bałaganie. Czuję do siebie obrzydzenie, bo ich narodziny to najlepsze, co mnie spotkało. Chciałam robić wszystko i jeszcze więcej, a nie robię prawie nic. Przepraszam, staram się jak tylko umiem.

niedziela, 22 sierpnia 2010

Miszmasz

Dopiero wczoraj uświadomiłam sobie, że nie mogę wybrać jako tako dnia, w którym bym zwariowała. Pomyślałam, że jaśli zwariuję to moja agenda tego nie zmieni, czy nie zatrzyma. Mój mózg po prostu zacznie produkować odrobinę inny rodzaj substancji chemicznych, co zaskutkuje stratą mojej piątej klepki. Spotkało mnie coś dziwnego i niepokojącego. Gdy byłam w ciuszku, wzięłam do koszyka taki pasek do podpinania pończoch. Pamiętam, że wisał na fioletowej bluzce na początku słupka. Ciężko było mi to ściągnąć. Zapamiętałam dotyk materiału, wszysko, jak wkładałam to do koszyka. Kiedy wróciłam tam po kilku minutach ten pasek znów tam wisiał. Miałam omamy, halucynację, czy co? Niby nic takiego, ale bardzo mnie zmartwiło.

środa, 11 sierpnia 2010

Wnętrze

Ma kształt wzroku bez imienia,
Ciągłego ruchu i ciszy brzmienia,
Słucha uważnie lśnienia kosmosu;
Śpiewnego rytmu, chaosu bezgłosu.



Oddycha w relatywnym nieistnieniu,
Z wolna poddaje się zgorzknieniu,
Cynizm podarował jej przenikliwość,
Wrażliwość, wnikliwość, prawdziwość.

sobota, 31 lipca 2010

Credo

Kiedy ktoś mówi, że jest szaleńcem,
Pytam jak doszedł do takiego wniosku.
Czy jest idiotą, czy bogów wybrańcem?
A może wizje kupił półdarmo w kiosku?

To dar niebios, w promocji, zobaczcie!
Choć wpierw się zastanówcie, ludzie
Albo i nie, tak jak codzień zachichoczcie
Wiecie przecież. Żyjecie w ułudzie!

Wizje to wszystko czym jesteśmy,
Kreacje zmysłów, obrazy w głowie.
Definicję normalności nanieśmy,
Wy Domu Wariatów Administratorowie!

Wykoleiła mi się wyobraźnia,
Imaginację męczą moją głowę.
Czekam, aż ból się pozabliźnia,
Może poudaję mętalną niemowę?

Umrzeć w głowie razy tysiąc,
Wyobraźnia boskością się staję,
Sobie zaufać, sobie zaprzysiąc.
Domniemaną normalność zataję!

piątek, 30 lipca 2010

Gwiazdy

Zdjęli ze mnie maski, formy, nazwy.
Próżność zdmuchnęli jednym podmuchem,
Zgnietli młodzieńcze, niedojżałe pozwy,
Wraz ze swym pierwszym oddechem.

Dali mi wzrok, pozbawiony upośledzeń,
Buntowniczych lat i minionych cierpień.
Zabrali młodzieńcze fatum niepowodzeń.
Otworzyli dziecięce serca bez strapień.
Pokazali je mnie...

...
Dla Mai i Adriana, moich gwiazd.

niedziela, 25 lipca 2010

Tajemnica

Splątanę doświadczenia, nieukszałtowane myśli,

Klarownie chaotyczne, zakreślone melancholią sny snów,

Delikatnym labiryntem osiadają wonną pajęczyną całunów,

Bądź syrenim śpiewem prowadzą w muł plugawych zarośli.



Wszyscyśmi szaleńcami w papierowym świecie,
Codziennie zapalamy płomyk zapałek,
Spopielamy istoty naszych dusz i patrzymy,
Żyjemy tak co dnia, umierając i wzrastając.

Strachajło

Kiedy mam koszmary, uciekam.
Goni mnie słodki uśmiech mojego starchajła,
A ja biegnę i biegnę,
Aż...
Uśmiecham się pod nosem, z cynizmem,
I przytulam do siebie potwora spod łóżka.
I daję mu pstryczka w nos.
I czekam aż ucieknie.
...
Później zmęczona przygarniam do siebie,
Sir Manipulatora Wrednego von Złośliwego
I dziękuję mu za zrobienie ze mnie żołnierza,
...
Kocham Cię mój mężu.

czwartek, 22 lipca 2010

:(

Połowa wakacji minęła, a ja nawet nie byłam na basenie. Nigdzie nie wychodzę, nie jeżdżę, nikogo nie poznaję. Znów ten smutek marnowanego czasu. Też chcę mieć jakieś wakacje. Krzysia bolą nogi po zbyt wielu kilometrach na rowerze dziennie, więc nawet na spacery nie chodzimy... A kiedy jest week-end to albo jest w pracy, albo jesteśmy pokłóceni. Nie ma pieniedzy... znów trochę pogłodujemy. Nie mogę nawet głupiego napoju na upał kupić. Czuję się parszywie. Czy będę mogła kiedyś poczuć się szczęśliwa? Bez kłopotów pieniężnych, z ładnym mieszkaniem i łazienką, bez kłótni z mężem. Żebym przez chwilę mogła nie odczówać braku czegokolwiek za czym tęsknię...

wtorek, 13 lipca 2010

Zmiany mentalności

Pytania prują przez kosmos naszych głów,
Czemu chcąc ich wyrażenia czujemy brak słów.
Przebijają, mordują, nakładają sie na siebie,
Kolorami błękitu, fioletu i cienia na niebie.
Karmazynowym szalem erupcję myśli okrywają,
Zabite odpowiedzi pytaniami się stają.
Myśli patrzą i znów w mętliku kwestionują,
Formy wypowiedzi, teorii, które się szalenie snują.

Znaleść trzeba w sobie białe spokojne zacisze,
By nie zwariować, lecz chybcikiem kontemplować ciszę.

Vanitas vanitatum et omnia vanitas

Marność nad marnościami i wszystko marność


Jesteśmy,
ale jakby nas nie było.

Czujemy puls wszechrzeczy,
I Krzyczymy! Złorzeczymy!
Łamiemy wszystko, chcąc zmian
Okrutnych praw głuchego kosmosu.
Spadamy w dół, w modlitwie, przestrzeń prąc,
Po co!? Nie zmienimy kruchości losu.

Nad marnościami się niby-wykwintnie stawiamy,
Będąc szumowinami, ślepymi łachudrami.
Wiecznie bóstwa pozornie pokornie namawiamy
By nad świata stać graniami,
Być Bogami!

A potem... opadamy jak puch,
Który domu nigdzie nie miał,
W pyle ech i ciał ginie po nas słuch.
Przebrzmiał rechot losu, jak on śmiał?

Z prochu tego dobiega szloch,
Wieczorami, wiekami...
Brzask przebija ciemny loch...
Cóż to? Patrzcie tylko!

Z grobów tysięcy wykwita...
Piękna Biała Niezapominajka

Poezja

Słowo biega i kluczy
Wywraca się i upada
Czasem coś tam zabuczy
Chwilami jak ostrze spada

środa, 7 lipca 2010

Wow

Świat ni stąd, ni zowąt stanął na głowie. Szykują się kolosalne zmiany. Skąd? Być może już za trzy miesiące zamieszkamy za granicą. W Irlandii. Oczywiście może nie wypalić, ale skoro tak bardzo tego chcę, to wszechświat po cichutku mi pomoże. Tylko myślę ile będzie pracy przed ewentualną przeprowadzką.

piątek, 2 lipca 2010

:(

Uzależnienie. Przyzwyczajenie.
Ból. Odrzucenie.
Niezdecydowanie. Skrzywdzenie.
Twoja Obcość. Moja Obcość.
Upadek. Poniżenie.


Więc czemu nie umiem ja odrzucić ciebie.
Czemu później, leżąc obok,
Chcę tulić ten kamień do siebie.
Kamień, który żył,
Kamień, który kochał,
Ten, który był mój.
Ten, którym było twoje serce.
Cuda, nie cuda.
Z niczego nie zrobię czegoś.
Przepadam. Pa, kochanie...

czwartek, 1 lipca 2010

Miłość

Przyjżyj mi się
Otwórz oczy
Widzisz jak coś w nich ginie?
Później otwórz je raz jeszcze
Widzisz jak coś się rodzi?
Migocze, mrucze
Wybucha i wykrzykuje
Kocham!
nie kocham?
Nienawidzę!
pragnę?
Rozszarpuj... tylko nie zostawiaj.

wtorek, 29 czerwca 2010

Trwanie

Wiruję w nieokreśloności
Czuję obrazy
Uśmiech przestaje być tylko uśmiechem
Nieme przebłyski duszy bardziej ranią niż określają
Formę istoty, spójność ochłapów
Czy to dziki taniec?
Czy imaginacja odrętwiałego ciała?
Nadinterpretuję?
Czy odkrywam miriady galaktyk ułamka całości?

czwartek, 24 czerwca 2010

Uśmiech jest tak ulotny...

Siedzę sama. Dzieci cicho śpią. Swędzi mnie ugryzienie komara, a szum komputera wzmaga ból głowy. Dobry nastrój gdzieś się ulatnia. Myślę o przyjacielach, których nie mam. To znaczy, jest Jes, ale czasem się czuję jakby jej nie było, bo tak mało się widujemy. Nieważne. Może mam z braku laku jak 5-latka wyimaginować sobie jakiś przyjaciół. Oni byliby przynajmniej przy mnie wtedy gdybym ich potrzebowała.
Wiem czemu nie potrafię się na dłużej wziąć w garść. Potrzebuję odpoczynku. Od dzieci. Żeby choć przez jeden dzień móc znów poczuć się rozluźniona, bez obowiązków na głowie. Żeby móc poprzebywać z tobą, kochanie, sam na sam. Żebyśmy oboje mogli się koncentować wyłącznie na sobie. Dzwignęliśmy się z kryzysu. Oboje nie dawaliśmy rady sprostać obowiązkom, byliśmy za słabi. Teraz nie tyle sytuacja się zmieniła, co po prostu jesteśmy silniejsi, i potrafimy dotrzeć do siebie. Czuję, że nasze uczucie odżywa. To daje mi więcej sił. Nie mogę się doczekać kiedy wrócisz z pracy. Eh, serio, skarbie, gdybyśmy czasem mogli odpocząć od naszych maleństw...

Jak na próżną kobietę przystało, mam ogólnie dobry humor, bo dziś znajoma z ciuszka robi wyprzedarz ubrań. Załapałam się na dwie pary świetnych spodni, śliczną czarną a la gorsetową bluzkę i sweterek w kolorze przytłumionego różu. :). Mam przynajmniej większą motywację do schudnięcia :P. Szkoda, że nie mam z kim tak po prostu poplotkować, pogderać, czy pogadać o głupotach.

wtorek, 22 czerwca 2010

Krzysiu...

W niebie brak wszystkich interesujących ludzi./ Fryderyk Nietzsche
Nie ma zjawisk moralnych- istnieje tylko moralna interpretacja zjawisk./ F. Nietzsche

Czemu nadal jesteśmy razem, skarbie?

Kiedy zaczynamy ze sobą miło spędzać czas, kiedy jesteś czuły i spragniony, w moim wnętrzu odbywa się burza myśli. Pierwszopoziomowa myśl mówi: wreszcie koniec nudy, cóż za ulga. Następna się zastanawia, czy aby napewno? Trzeciopoziomowa myśl ripostuje- ,,wiesz, że przy nim prawie nigdy dobrze się nie bawisz". Owszem, jest możliwość, bym była przy tobię szczęśliwa. Ale ona nie zaistnieje. Najpierw te wszystkie rany piekące moje wnętrze musiałyby się zagoić. Musiałabym znów ci zaufać. Nie stanie się tak, zbyt dobrze cię znam. Skoro nie interesuje ci moje szczęście, moje uczucia, i co najważniejsze- moja dusza, którą sponiewierałeś, to nie wiem czy ten związek ma rację bytu.
A jednak niczego tak nie pragnę, jak móc cię kochać bez bólu. Jesteś dla mnie najważniejszy; jesteś moją częścią, bez której mi mimo wszystko źle.
Wiem nawet jak byś zareagował, na treść tego wpisu- obraziłbyś się, byłbyś zły, przeganiałbyś mnie przy każdej próbie rozmowy. Źle to o tobie świadczy, ale nie chcę pisać czemu, sam dobrze wiesz. Jesteś jak pięciolatek. Czy ty umiesz myśleć? Tak wogóle? Nic przecież nie rozumiesz. To nie jakieś gniewne słowa, tylko po prostu stwierdzenie faktu.

poniedziałek, 21 czerwca 2010

Osobowość

Może wiem najlepiej dlaczego tylko człowiek potrafi się śmiać: tylko on cierpi tak bardzo, że musiał wymyślić coś takiego jak śmiech. /Fryderyk Nietzsche
Często się zastanawiam, jak to jest, że przy innych tak dużo się śmieję. W domu, lub gdy nikt nie patrzy, ciężko by było zastać na mojej twarzy choćby cień uśmiechu. Nie czuję jakbym robiła dobrą minę do złej gry. Sądzę raczej, że to bardziej kwestia osobowości- jestem osobą, która gdy się śmieje, chce się śmiać całym sobą, żeby zatrzymać w sobie na dłużej istotę i kształt radości. Tak samo gdy cierpię, cierpię cała.
Za pięć dni wypada rocznica mojego ślubu z Krzysiem. Nie wiem czy chcę ją świętować. Nie wiem, czy umiałabym się z niej kiedyś cieszyć. Nie lubię mojego męża. Nie cierpię jego charakteru. Mimo to, zależy mi na nim i jego szczęściu. I chciałabym być częścią jego życia. Podziurawił moją duszę tak, że przypomina ser szwajcarski, zupełnie jak wcześniej moja mama. Nienawidzę tego, że mam w sobie tak duzo empatii do niego, i do innych osób, które mnie ranią. To ja wychodzę na tym najgorzej. Nie potrafię nienawidzić.

wtorek, 8 czerwca 2010

Człowiek to okrutna pomyłka wszechświata

Ilu, według innych, normalnych ludzi, było niespełna rozumu? Jaka jest definicja normalności, a jaka szaleństwa? A jaka depresji? Czy choćby dekadencji? Myślę jaka jest moja definicja. Po co żyć skoro jestem marnym efektem pomyłki ewolucji? Wszystko czym jestem zostanie zapomniane, tak po prostu umrze. Nawet częściowo zapamiętane cześci mojej osobowości nigdy nie ukarzą orginału. Wszystko uleci. Zniknie. Dusza? Jaka dusza? Ta która żyje, gdy ciało się rozkłada? I co to niby za dusza? Dyrdymały. Skoro nic nie pamiętamy sprzed narodzin, skoro ulatuje osobowość, cała tożsamość, zdobyte doświadczenie i wiedza, to posiadanie duszy się po prostu nie opłaca. Tracimy wszystko nawet o tym nie wiedząc. Po prostu przestajemy istnieć. Całkowicie.

I myślę jakie to okrutne. Staramy się, wykonujemy obowiązki, płaczemy, śmiejemy się, myślimy.


Trzeba mieć siłę by żyć patrząc śmierci i nieisnieniu w oczy, które są coraz bliżej i bliżej. Między narodzinami a śmiercią bardziej nas dręczy niż pomaga nasza inteligencja, wyobraźnia, myśli, czyli ogólnie wszystko to co odróżnia nas od zwierząt, które w końcowym rozrachunku i tak są często lepsze. Po co to wszystko? Jeśli jest bóg to jest najgorszym sadystą.


poniedziałek, 7 czerwca 2010

Melancholia to dziś moja najlepsza przyjaciółka..

... i jedyna w miarę możliwości obecna w moim życiu.
To nie był miły długi week end. Krzysiu sie więcej mną interesował, ale ja cały czas zazdrościłam sąsiadce. Codziennie gdzieś jeździli do znajomych, mieli ognisko, świetnie się bawili. A ja? Jak zwykle mogłam się tylko przyglądać. I niech nikt mi nie mówi, że to przez dzieci czy coś. Oni tez mają córkę. Mam kompletnie dość tej nudy. Krzysiu zwala wszystko na brak pieniędzy... Gówno prawda. Nawet jak je mieliśmy było zawsze tak samo.
Kończę dzięki słodkiemu całusowi od mojego męża, który ma zamiar pomóc mi sprzątać... wow.

środa, 19 maja 2010

Ehm...

Moje życie nie jest wcale takie złe. Mogę się czasem polenić ile zechce, lub poobjadać słodyczami, kiedy są na nie pieniądze. Ale najlepiej się czuję, kiedy Krzysiek wychodzi do pracy. Wtedy się nie boję, wtedy laptop jest tylko laptopem, nie jakimś zmyślnym narzędziem tortur. Uspokajam się, czuję się bezpiecznie, bo wiem, że przez określoną liczbę godzin nie będę musiała czuć odrzucienia dla jakiejś maszyny. Gdy go nie ma komputer staje sie moim przyjacielem. Mogę uciec, podowiadywać się czegoś, o czym normalnie nie miałabym pojęcia. Nie wiem, czy to dobrze, że lepiej mi bez ciebie....

piątek, 14 maja 2010

Melancholia to dziś moja najlepsza przyjaciółka...

Pogardzając sobą nadal szanujemy siebie jako pogardzającego chyba Nietzsche


Taka pogoda i zbyt dużo wolnego czasu źle na mnie wpływają. Kłębi mi się w głowie mnóstwo głupich myśli. Na przykład zauważyłam, że we wszystkich opowieściach, które znam, we wszystkich znanych zdarzeniach spełnienia marzeń doczekiwali ci, którzy akceptowali swoją normalność, którzy żyli w tle nie awanturując się z tego powodu. I zastanawiam się, gdzie ja się podziewam. Żyję na codzień niezauważona, ale nie akceptuję tego. Skoro uważam, że życie jest tylko jedno, i nie będę mogła go powtórzyć, to nie chcę być tłem, jedną z wielomilionowego, anonimowego tłumu. Chcę jakoś wykorzystać to co mam. Ale jeśli prawdą jest, że trzeba zaakceptować swoją małość i anonimowość by rozkwitnąć, to czy nie powinnam zmienić swoich zapatrywań? To zbyt trudne rozważania, czuję się przez nie niepewnie... jakbym chodziła po ruchomych piaskach. I myślę, że nawet jeśli kiedyś tam zabłysnę, to i tak zostanę zapomniana... Więc po co w ogóle żyć?

wtorek, 11 maja 2010

Dylematy...

Będę musiała niedługo odpowiedzieć na kilka pytań. Wiem, że Krzyś mnie kocha, przynajmniej na pewien sposób. Mi też na nim zależy, choć przepuścił moje serce przez magiel niezliczoną ilość razy. Zostawiając go bardzo bym go zraniła, bo wiem jak bardzo mój mąż jest w środku wrażliwy, mimo mylącej powierzchowności. Nie wiem w końcu, czy umiałabym go zostawić pozbawiając cześciowo dzieci ojca. Rozmawiałam z nim o tym, no dobrze, kłóciłam, że mi ich nie odda. Bardzo je kocha, mimo że przecież jest młody. Nie umiem go znieść, bo nie wie co przez niego przechodzę codziennie. Jestem skrajnie niespełniona jako ja sama, nie matka, czy żona, tylko ja. Teraz, gdy widzę jak siada do komputera, boję sie tego, że znów będę głupiała z nudów, że on nie posłucha, gdy powiem po ustalonym czasie jego grania, by wyłączył laptop. A czasem zrezygnowana martwię się, że nawet gdy skończy grać, to to nic nie zmieni, bo będzie tylko siedział i marudził. Nie zapewni mi niepowtarzalnego życia, nie stanie się moim przyjacielem. Nie umie spędzać kreatywnie czasu razem. Pobawi się z dziećmi, pomędzi, podogryza. Tak wiele mi brakuje w tym związku- nie jestem dla niego ciekawa, niepowtarzalna, czy zwyczajnie piękna jako żona. Coraz częściej uświadamiam sobie, że nie będę mogła go zostawić. Nie chciałabym go zranić, bić sie o dzieci, czy sprawić, że nie będzie z nami mieszkał. Nie mogłabym też tak po prostu wyprowadzić się do taty, bo on ma swoje problemy, a ja jestem dorosła, i nie zrzucam moich na czyjeś barki. Poza tym nie zarobiłabym na siebie, dzieci, mieszkanie. To nierealne w tej rzeczywistości. Nie dałabym rady, załamałabym się, bo już jestem wrakiem. Wiem jak Krzyś zacząłby się zachowywać- byłby wredny, wręcz agresywny, ale też wieczorami stawałby się bezbronnym dzieckiem. Poddałabym się predzej czy później. Jestem więc skazana na takie życie, przylutowana do Krzyśka, garów i sprzątania, na które nie mam sił. Z paniką wręcz patrzę jak czas mija, wariuję gdy myślę, że moja młodość ginie niewykożystana, niezauważona, zmarnowana. Błogosławię choć to, że mogę czarne myśli przelać tu, że nie tłamszę tego wewnątrz by nadwrężyć tak słabą ostatnio psychikę.

czwartek, 6 maja 2010

Człowiek jest pomyłką wszechświata i ewolucji. Okrutną pomyłką.

Wreszcie. Jak to bywa przy depresji, nastrój raz jest bez powodu gorszy, a raz lepszy. Ten gorszy dziś minął. Ciekawe na ile? Szkoda tylko, że głowa tak boli. Krzysiu obiecał, że jutro nie dotknie laptopa. Zobaczymy... Eh...
Jakiż ty jesteś inny, nieszablonowy. Czasem słodki, czasem wredny, wręcz wstrętny i niesmaczny ze swoimi komentarzami. Dobrze, że przywykłam. Nauczyłam się nawet kierować twoim zachowaniem. Wiem co robić, żebyś przytulał. Wiem jak się zachować żebyś był znośny. Wiem jak zdejmować z Ciebie tą złą maskę. Idzie mi coraz lepiej :)


Ostatnio dużo myślałam o wierze, religii i chrześcijaństwie. Nie mam za bardzo z kim o tym pogadać, więc napiszę swoje spostrzerzenia tu. Zastanawiam się, czemu niby Kod Leonarda Da Vinci Browna tak bardzo zbulwersował Katolicyzm. Prywatnie uważam, że gdyby Jezus miał rodzinę, to jego wizerunek dużo by zyskał. Denerwuje mnie, iż w chrześcijaństwie uważa się, że człowieczeństwo Chrystusa dokonało się w chwili jego konania na krzyżu. To tak jakby oddawać hołd twierdzeniu, że ludzie rodzą się po to by umrzeć. Gdyby okazało się, że miał rodzinę to stałby się bliższy wyznawcom. Jak mógł rozumieć problemy innych, skoro sam ich nie doświadczył? Skąd miałby wiedzieć co czują zwykli, posiadający rodziny ludzie? Jak miałby nimi przewodzić, skoro nie znałby wszyskich aspektów ich życia? Skąd miałby wiedzieć, co jest dla nich najlepsze? I z pełnym przekonaniem mogę potwierdzić, że Kościół demonizuje sakralność kobiecą i seks. Tak, tak, wiadomo, istnieje pornografia i prostytuowanie się. Ale to może dlatego, że Kościół stworzył z seksu temat tabu? Może to dlatego, że ludzi ciągną rzeczy zakazane, tajemnicze? Dużo pewnie można by zarzucić mojemu zdaniu, ale chyba coś w sobie ma.
Mowi się, że człowiek jest istotą religijną, że musi wierzyć. Cóż może i tak. Ale dla mnie to dziwne, bo nie odczówam potrzeby wiary. Wiem jak ten świat wygląda, sami go sobie takim stworzyliśmy. Dziwi mnie jak ludzie mogą oddawać hołd czemuś tak abstrakcyjnemu i ,,innemu" niż człowiek, jak Bóg. Mówi sie, że ten byt stworzył nas na swoje podobieństwo. Więc prawdę mówiąć, kochając i oddając cześć Bogu, może oddaje się cześć samemu sobie? Swojemu człowieczeństwu? Sobie, jako Jego dziełu? Nie umiałabym czerpać sił z chodzenia do kościoła i wiary w coś, czego nie rozumiem (co ponoć jest nie do zrozumienia). Dopuki się czegoś nie zna i nie rozumie, to może się to stać źródłem niebezpieczeństwa. Przykładem mogą być wszystkie zaistniałe wojny religijne, w których ,,broniło się" swego niby wszechmocnego Boga i jego wizerunku. Ale jak wiadomo, to, że coś jest nielogiczne i pozbawione sensu, nie przeszkadza temu czemuś istnieć. Jest jeden wizerunek boga, w którego umiałabym wierzyć i pokładać zaufanie. To bóg jako swego rodzaju matka natura w filmie Avatar. Bóg, który jakoś bardziej namacalnie i prawdziwie uczestniczy w życiu swego ludu. Którego się doświadcza bardziej niż jakiegoś mglistego wizerunku wszechmocnego i wielkiego Stwórcy, którego cały czas ma się chwalić. Bóg z którym można się zespolić, którego się rozumie. Bóg jako natura, dzięki której można żyć. Którą, jeśli się szanuje, to ten szacunek jest zwracany do nadawcy, a nie zawieszony w jakiejś nieokreślonej przestrzeni jak tysiące modlitw, i jednostronny. Kiedy z góry się zakłada, że Bóg jest czymś lepszym, to od razu stawia się siebie w pozycji kogoś gorszego. W Avatarze lud Navi żył w harmonii z Eyvą, stawiał się nie na gorszej, lecz równej pozycji ze swoim bóstwem. W takim bogu łatwiej było szukać sił, wskazówek i spokoju. Eh szkoda, że nie mam za bardzo z kim o tym podyskutować.

wtorek, 4 maja 2010

Litości...

Koszmar to wszystko co mam. Nie umiem się obudzić. Czekam na wyremontowane mieszkanie, czekam na warunki do życia, czekam na siły, czekam na kochającego męża, czekam na siebie, taką jaką chciałabym być. Moje życie to czekanie. Mam tego po dziurki w nosie. Gdyby to jeszcze zależało tylko odemnie, to byłoby dobrze. Nie mam na czym budować życia i swojego wizerunku. Gdzie podział się mój Jedyny, gdzie odpłynęło szczęście. Czemu muszę być tak cholernie lojalna, że aż żałosna? Gdybym umiała znaleść kogoś porządnego wszystko by się ułożyło. Ale nie, jestem skazana na kogoś tak leniwego i niereformowalnego jak Krzysiek.

poniedziałek, 26 kwietnia 2010

Zapomniałam napisać, że to ja jestem ta zła. Ranie wszystkich dookoła. Za dużo chcę, za dużo marzę, a za mało robię. Może to wina depresji, ale w gruncie rzeczy i tak moja. Nie wierzę, że mam kogoś takiego jak Jes, nie wierzę, że mam dwoje cudownych dzieci. Co do męża się nie wypowiem, bo ma swoje za kołnieżem. Tylko dlaczego tak żadko doceniam to, co mam. Coś mi nie pozwala, i tyle. Depresja, złe samopoczucie, wieczne zmęczenie i poddenerwowanie. I kto tu się jeszcze dziwi, że mój mąż jest cherbatą z tylko połową kostki cukru? Dostaję na co zasługuję. Jin i Jang. Koniec, kropka.

Och, Jesse, Jesse...

Jesse nie wiem czemu napiałaś tego posta. Ty notrmalna? Przeciętna? Może ominę tą pierwszą część, o mnie, bo nie do końca kapuję o co w niej idzie, wytłumaczysz mi. Choć napomknę, że można odnieś wrażenie, jakbym to ja w przeciwieństwie do Ciebie była bardziej ciekawa. Eh, podejżewam, że czytałaś mój ostatni post. O tym, że ciężko jest pokazać komuś siebie. No cóż, ani ja, ani twój Krzyś bynajmniej nie uważajmy cię za kogoś przeciętnego. I pewnie myśli tak jeszcze wiele osób, bo czemu ani Guma, ani Seweryn swego czasu tak długo nie potrafili o Tobie zapomnieć? Jesteś najlepszą przyjaciółką na świecie, nie mogło mi się bardziej poszczęścić. Nie powiem, czasem zazdroszczę Ci wielu rzeczy, ale zaraz potem myśle, że zasłużyłaś na nie, że wiele sama zdobyłaś. Jesteś niesamowita i niepowtarzalna. Jest w Tobie coś przyciągającego. Osobowość, charakter, wszystko. Zawsze Cię podziwiałam. Umiesz myśleć. Nie podejmujesz głupich decyzji. A co do mojego zachowania przy Joli, to nie było zbyt dojżałe. Przy niej i mojej siostrze mogę na moment zapomnieć o dorosłości, ale nie robię wtedy raczej dobrego wrażenia :P Czasem to potrzebne, bym się rozluźniła, zapomniała o zmartwieniach, o myślach nie pasujących do 20-latki. Coż z tego, że czasem się odstrzelę, i ubiorę mini? Że będę udawać, że jestem ciekawa, niepowtarzalna? Zwariowana. Dupa, nie jestem. Moje życie jest parszywe, bo na takie zasłużyłam. Bo jestem głupia, i byłam głupia próbując udowodnić wszystkim, że mając tak mało lat będę umiała zająć się domem i dziećmi. Co z tego, że umiem zająć się wiekszością z tych rzeczy, skoro nie potrafię zająć się sobą. Z resztą, każdy ma na co zasługuje. A ja mam swoją cherbatę z połową kostki cukru.

Ludzkie przekleństwo...

... to zdolność patrzenia ślepymi oczami. Niedojże, że nie jest możliwym poznanie kogoś całkowicie, bo każdy zamknięty jest w swojej głowie, to jeszcze przeszkadza nam własny wygląd. Jak można pokazać własną duszę w zwierciadlanym odbiciu? A potem cierpimy, bo ktoś, komu głębsze myślenie jest czymś obcym, stwierdza mylnie, że jesteśmy tacy lub tacy, a czasem myśli, że jesteśmy wręcz odwrotni, niż naprawdę. Gdybyśmy mogli zaglądać sobie nawzajem do głów, pewnie kwestia imagu, stylu, i innych tego rodzaju pierdół straciłaby rację bytu. Usłyszałam kiedyś- Naturalność to też poza, i to racja. Musimy się napracować by pokazać choć najmarniejszy skrawek własnego wnętrza. W tym świecie za bardzo liczy się FORMA, a za mało prawda. Ale gdyby stało się inaczej, wszystko uległoby zmianie... I to raczej na lepsze.
W takich chwilach jestem skłonna przyznać rację Nietzshemu, że z czasem mógłby powstać nadczłowiek, lecz prędzej, niżby się to stało, ludzkość zniszczy samą siebie. Bo czymże jest elegancja i piękno? Któżby stwierdził, że świniarka jest damą, a królowa tylko kobietą? Któżby stwierdził, że mędrcem jest sprzedawca warzyw w spożywczym, a nie jakiś niesamowicie ważny naukowiec? Ile razy jednak tak jest?

poniedziałek, 19 kwietnia 2010

Acha...

Nie zwróciłam jakoś uwagi, że w większości tylko tu marudzę... Jesse mnie uświadomiła, że przez to wiele tracę. Więc będę pisać też o dobrych rzeczach :) Cieszę się, że wczoraj była u mnie Jes. Z nimkim mi się tak świetnie nie rozmawia. Tak naturalnie, otwarcie. Możemy mówić o wszystkim. To znakomita odskocznia od codzienności. Mogę pokazać komuś o jak wielu sprawach myślę, popisać sie troszkę erudycją, która w obowiązkach domowych jest zupełnie niepotrzebna. Chciałabym mieć więcej podobnych przyjaciół, w końcu Jesse studiuje, nie ma czasu. Miała napisać do mnie znajoma ze szpitala, nie mogę sie doczekać. Eh i mogę jechać spokojnie do psychologa! Znalazłam ksiązeczkę ubezpieczeniową. Zgubiła się. Mam nawet posprzątane, może zaproszę ciocię z Ogrodowej (kiedyś tam mieszkaliśmy z Krzysiem).

Nie wiem czy będę kogoś szukała. Nawet jak nie jestem szczęśliwa przy mężu, to teraz, kiedy mu pogroziłam, że go zostawię, jakoś bardziej się stara :) Staje się nawet znośny! :p Normalnie szok!


Po co mam sukać kogoś, kto może nie istnieje. Zaczynam się cieszyć tym co mam, mimo wszystko jestem dumną z dzieci mamą :) Miłego dnia!

środa, 14 kwietnia 2010

Czemu to wszystko jest tak trudne...

Daję mu jeszcze jedną szansę. Ostatnią. Wczoraj wieczorem ROZMAWIALIŚMY. Otworzył się przede mną. Już od dawna wiem, że ten ,,wredny" Krzysiu, to tylko maska, rodzaj muru, który pomaga mu się bronić (najlepsza forma obrony to atak). Swoją drogą dziwną właściwością tego ,,muru" jest to, że potrafi przetrwać każdy wstrąs, wybuch itp., leczby go znieść czasem wystarczy jedno słowo.
Wczoraj nie chciałam go kochać, bo tak, czy inaczej, byłam nieszczęśliwa. Daję mu kolejną szansę, bo potrafię docenić o ile będzie łatwiej mnie i dzieciom. Nie musiałabym sama zarabiać, prosić się innych o pomoc itd. To jest tak, jakbyśmy wczoraj spotkali się pierwszy raz od ok. 2 lat. Nie wiem jak będzie, ale nie zawaham się wprowadzić wcześniejszego planu w życie, jeśli znów mnie zawiedzie. Puentując- kocham go jeśli chcę go kochać, jeśli mam powód, by chcieć.

Czy to koniec?

Postanowiłam zostawic Krzyśka. Po miłości został żal. Cały czas tylko zawodziłam się na nim. Myślę, że tak bedzie lepiej. Muszę poszukać pracy i taniego mieszkania. Nie chcę z nim mieszkać. Odkąd dziś przy wizycie Kasi oświadczyłam, że nie kocham go, jest, lekko mówiąc, nieprzyjemny. Nie wiem co nim kieruje. Może wyrachowanie, bo nie będzie miał mu kto gotować i sprzątać. Może na swój sposób (dla mnie zupełanie niezrozumiały) coś do mnie czuje. Powodów może być dużo, ale mało mnie interesują.

wtorek, 13 kwietnia 2010

Czas na zmiany...


,,Ktoś tak głęboko nieszczęśliwy po prostu nie mógł tego kryć przed światem. Nie mógł, od tak, wziąć się w garść i przestać próbować sobie ulżyć, obdzielając drobnymi porcjami ciążącego mu rozgoryczenia wszystkich dookoła." Stephenie Meyer ,, Przed Świtem"


Nie wystarczy mi sama silna wola, by ułożyć sobie na nowo życie. Dziś jadę umówić się na wizytę do psychologa. Nie chce skończyć jak moja matka. Depresja, miast mijać, pogłębia się. Nie chcę czekać tak długo, by jedynym ratunkiem była lobotomia. Wiem, jak wiele będzie mogło się zmieni ć na lepsze.

Wczoraj oświadczyłam mężowi, że zamierzam znaleść sobie kogoś, kto będzie choć trochę bardziej niż on dawał mi powody do szczęścia. Najpierw się obraził. A kiedy położył się do łóżka, to on dla odmiany zaczął się do mnie kleić i mówić, że boi się mnie stracić. Nie chciałam tego słuchać. Za dużo już było tego rodzaju wzlotów i upadków. Nie odwzajemniałam pieszczot, o które zaledwie kilka godzin wcześniej żebrałam. Powiedziałam, że jeśli mnie chce to też ma się umówić do psychologa, a jeśli to będzie za mało to pójść ze mną na jakąś małżeńską terapię. Stwierdziłam, iż gdyby się we mnie nie zakochał, to pewnie nawet by mnie nie polubił. Nic go we mnie nie fascynuje, nie pasuje mu ani moja osobowość, ani charakter. Podeszłam do tego z obiektywizmem. Czas pokaże, co będzie dalej.


Żal mi, że nastąpiła kolejna katastrofa 10 kwietnia. Żal mi tych wszystkich ludzi. Nie wiem co jeszcze powiedzieć, ale myślę, że Kaczyński był całkiem niezłym prezydentem. Martwi mnie, czy przez tę tragedię codzienne życie Polaków jeszcze bardziej się nie pogorszy. Mam złe przeczucia, co do następcy naszego zmarłego prezydenta.

środa, 7 kwietnia 2010

Tik- tak...

,,Najczęstszym powodem samobójstw wśród nastolatków jest nuda"

Czas płynie. Nic się nie zmienia. Dalej jestem nieszczęśliwa. Nadal pusta. Z Krzysiem jest tak jakbyśmy chodzili po linie, jakby każde zahwianie było kłótnią. Nie chce z nim być, ale jednak chce. Choć ostatnio bardziej to drugie. Chciałabym się od nieg uwolnić. Nie przeżywać tak każdej minuty którą woli poświęcić na gry. Czuję tylko, że konam. Umieram z każdą godziną, i nie wiem czego się chwycić prócz dzieci. Tak bardzo chciałabym zasmakować w życiu czegoś jeszcze. Wyobraziłam se ostatnio, że nie żyję i dwoje lekarzy rozmawia o powodzie zgonu. W przypływie wisielczego humoru pomyślałam, że mówią ,,umarła z nudy". I byłaby to prawda. Nuda to jedna z kilku rzeczy, które najbardziej umieją niszczyć.

poniedziałek, 5 kwietnia 2010

...

Zastanawiam się ostatnio nad sobą. Czy jestem dobrą matką, żoną, osobą? Albo czy wystarczająco dobrą? I pomyślałam, że guzik mnie to w gruncie rzeczy obchodzi... Tak po prostu... Wolę być tylko sobą ze wszystkimi swoimi wadami. Myślę, że w końcu znajdzie się osobą która mi powie, że jestem niezwykła, idealna, interesująca. Osoba, która powie, że nie powinnam się zmienić, by nie stracić swojej niepowtarzalności. Osoba, która mnie doceni.
...
Czuję się okropnie po tym szpitalu. Dbam o swoje dzieci nacodzień, kocham je, są permanentną częścią mojej osoby, chce by były szczęśliwe. Robię ile mogę, by było im dobrze. A tam wredna pani ordynator insynuowała mi, że ze względu na młody wiek nie potrafię się nimi odpowiednio opiekować. Nie powiem jaką miałam ochotę ją uderzyć. Jakbym miała jeszcze jakiś wpływ na to, że Maja znów zachorowała. W końcu to przecież nie moja wina. A wewnętrznej furii dostałam, gdy Krzyś mi powiedział (spędził jedną noc przy Mai), że ordynatorka nasyła na nas pielęgniarkę środowiskową. Eh brak mi słów, ale ta kobieta ma szczęście, że jej już później nie spotkałam, bo wzięła wolne na święta. Nagadałabym jej. Żałuję tylko, że nie napisałam jakiegoś soczystego tekstu o niej w zeszycie skarg... Eh... żeby mogła się choć częściowo poczuć taka poniżona jak ja, pod wpływem jej insynuacji...
...
O tym co jest między mną a moim mężem wolę nie pisać. Nie dlatego, że jest źle, tylko boję się o tym myśleć, żeby się nie rozpadło, bo jest tak kruche.

poniedziałek, 29 marca 2010

Dzieci uczą się życia od nas

Dziecko krytykowane
uczy się potępiać.
Dziecko żyjące w nieprzyjaźni
uczy się agresji.

Dziecko wyśmiewane
uczy się nieśmiałości.
Dziecko zawstydzone
uczy się poczucia winy.
Dziecko żyjące w tolerancji
nabiera cierpliwości.
Dziecko zachęcane
uczy się wiary w siebie.
Dziecko rozumiane
uczy sie oceniać.
Dziecko traktowane uczciwie
uczy się sprawiedliwości.
Dziecko żyjące w bezpieczeństwie
uczy się ufać.
Dziecko przyjmowane takim jakim jest
uczy się akceptować.
Dziecko traktowane uczciwie
uczy się prawdy.
Dziecko otoczone przyjaźnią
uczy się szukać w świecie miłości.

Uch... bez opisu...

Mam za sobą okropny tydzień. Maja leżała w szpitalu, ja razem z nią. Adrian też na 2 ostatnie dni się dołączył. Jestem bardziej tym hospitalizowaniem wyczerpana niż dzieci. Padam na twarz. A teraz, mało co odpoczywając, znów muszę zająć się domem. Wolę nie mówić co się tu dzieje, skoro Krzysiek siedział tu tyle czasu sam. Uf...

poniedziałek, 15 marca 2010

Mędzę, sory to ta handra...

Maja tak ślicznie się śmieje... Adrianek śpi. Ja mam zamiar wziąć się do roboty i doprowadzić dom do porządku, mimo, że jestem chora. Głowa boli od kilku dni. Zima nie chce się skończyć ani na zewnątrz, ani w moim wnętrzu. Skąd u mnie tak długo utrzymująca się handra? Nigdy jeszcze tak długo się nie utrzymywała... Zmieniam się na gorszę, łatwiej się irytuję, tracę cierpliwość. Jeszcze nigdy nie czułam się jakaś taka pusta, nic nie warta.
Czy ja byłam nienormalna od zawsze? Czy to, co przeszłam spowodowało, jaka jestem? Poczucie wyalienownia towarzyszy mi odkąd pamiętam, dlaczego? Czy złamałam nieumyślnie jakieś niepisane prawo wszechświata, że czuję się taka koszmarnie żałosna? Może dosięgła mnie ręka nieistniejącego boga i mnie przeklęła? Pomyśleć by się mogło, że niewiadomo czego pragnę? Że za dużo? Nie sądzę... Nie będę wdawała się w szczegóły, bo to by brzmiało jak jakieś usprawiedliwianie się. A winna się nie czuję. No może troszkę, ale tak każdy ma.
Tak bardzo chciałabym usłyszeć, że jestem wartościowa, chciałabym dostrzec w jakiś oczach podziw... Nawet nie, wystarczyłyby słowa, że każdy, niezależnie od okoliczności, jest coś wart, nawet ja.

środa, 10 marca 2010

Żeby mi się tak chciało, jak mi sie nie chce... :P

,,Łeb jak sklep, tylko pułek brak" Moja mama

Ostatnie dni były jakby nie moje. Tak bardzo przyzwyczaiłam się do bólu, że dni bez niego są dziwnie nierzeczywiste. A były to dobre dni. Dobre bo układa się nam z Krzysiem, jak jeszcze nigdy, nawet jak się pokłucimy, to zaraz się przepraszamy, i jest OK. Tylko, że to nie zmienia innych moich problemów, narastających we mnie od wielu lat.


Odkąd pamiętam mam problemy ze znalezieniem motywacji do jakichkolwiek działań, do życia po prostu. Staram sie o nich zapominać. Nie wiem kiedy się zaczęły. Myślałam, że jak już będę miała dzieci, to nie będę musiała się męczyć z wykrzesaniem energii do istnienia. Guzik prawda. Jestem trochę jak Krzysiek, zamykam się w swoim świecie; ksiązek fantasy i głupich marzeń.


Jak mam się pozbyć depresji? Jakiś czas temu Jes wykłucała się ze mną, że wcale jej nie mam. Tylko jak mam inaczej wytłumaczyć to, co się ze mną dzieje? Czemu jestem nienormalna? Eh... Chciałabym, żeby ten głupi świat fantastyki istniał na prawdę, może wtedy wszystko dookoła byłoby na tyle inspirujące, że pragnęłabym każdego nadchodzącego dnia.


Tyle tego we mnie...


Encyklopedię mogłabym napisać...


Zobaczycie, kiedyś wreszcie zwariuję. Czekam z wytęsknieniem. Gdybym nie miała poczucia chumoru i tak wiele autoironii, pewnie już bym przebywała w pokoju bez klamek.


Wieczorami, przed zamknięciem oczu, pojawia się czasem myśl, by obudzić się w innym świecie. Wzięłabym tam rodzinę, Jesse, kilku innych ludzi, i wkroczyłabym w nieznane.


Może to jest mój problem? Brakuje mi nowych rzeczy? Nowych doświadczeń? Tylko, czy dla mnie cokolwiek mogłoby być nowe? Świat jest tak przewidywalny, czy coś może mnie jeszcze w nim zadziwić?


Każdy pewnie czasem tak myśli, więc czemu zdaje mi się, że tylko ja tak to przeżywam?


Jestem nienormalna, nic dodać, nic ująć.

środa, 3 marca 2010

,,Spróbuj zapalić maleńką świeczkę, zamiast przeklinać ciemność" Konfucjusz


Uczę się codziennie kochać Cię od nowa. Uczę się cierpliwości do Ciebie. Uczę się żyć przy Tobie. Uczę się wieczorami Twojego ciała. Uczę się rozumieć Cię, choc masz dwie twarze. Uczę się tolerować tą gorszą- twarz leniwego sadysty, uzależnionego od gier komputerowych. Uczę się, że mój ukochany gdzieś tam jest, choć tak żadko go widuję. Nigdy o tym nie zapominaj-uczę się Ciebie na pamięć.

Pobudka...

,,Szczęście to sposób patrzenia na świat". Marcin Niewalda

Przez kilka dni byłam zawieszona między rozleniwieniem a apatią. Nic takiego, u mnie to naturalne zjawisko, występujące co jakiś czas. Gdyby ktoś mnie w odpowienim momencie zobaczył, stwierdziłby, że wyglądam jak zombie, a ja bym dopowiedziała, że używam też takiej samej ilości neuronów, co ono.
Ehm... przechodząc do rzeczy, chciałam opisać kolejną porcję denerwujących mnie u Krzyśka rzeczy. Zmęczyło mnie totalnie jego niedorzeczny i, co tu kryć, dziecinny brak zaufania wobec mnie. Popełniłam ten głupi błąd, że całowałam innego. Nie usprawiedliwiam się, stało się i tyle. Ale sądzę, że ze strony mojego męża to już przesada, że nie potrafi uwolnić się od przeszłości. Krzywdzi tym tylko i mnie, i siebie. Nużą mnie jego dogryzki o domniemanych kochankach czy innych pierdołach. Mógłby se odpuścić. Jakby nie było jestem z nim, mimo, że od dwóch lat mści się za tamten incydent.
Eh, widać jedynie, że on mnie nie zna. Każdy kto ma ze mną dłuższy czas do czynienia, wie jaka jestem bezpośrednia. Nigdy nie byłam dobra w tłamszeniu w sobie emocji. Pamiętam jak bardzo męczyłam się, kiedy przez dwa tygodnie ukrywałam tamten błąd przed Krzysiem.
Prawdę powiedziawszy, nie cierpiałabym tak bardzo przez jego oscentacyjny brak zaufania, gdyby nie pewne jego słowa. Wypowiedział je, gładząc mnie po policzku, po moim przyznaniu się do winy; ,,Nie martw się, na zawsze pozostaniesz moją Gwiazdką". I to jest to, chwyciłam się tych słów, jak tonący brzytwy, i głupio w nie uwierzyłam.
Eh z resztą jak mogłabym popełnić coś takiego po raz drugi, wiedząc, jakie męki by mnie czekały po fakcie? Same wyobrażenie sobie tego powoduje, że każda komórka mojego ciała wzdraga się, przed zrobieniem podobnego błędu.
Może zabrzmi to fałszywie, bo jakby nie było całowałam się z innym, ale wierność jest wpisana w moją naturę.

wtorek, 23 lutego 2010

Nadwrazliwość


Wczoraj troche przez sms'y pokłuciłam się z Jesse. Nic poważnego, ale i tak poczułam, że jakiś ciężar przygniata mi pierś. Częsciowo był to strach; bałam się odrzucenia, braku zrozumienia i krytyki ze strony mojej jedynej przyjaciółki. Ogólnie, zdarza mi się myśleć, że byłoby jej lepiej gdyby nie musiała wiecznie słuchać mojego wycia do księżyca. Najbardziej było mi jednak przykro, że nie mogę jej w żaden sposób pomóc. Praktycznie niegdy nie byłam w stanie. Mogłam jej służyć tylko jako ktoś do rozmowy... a to czasem tak niewiele. Zawsze ona bardziej mnie wspomagała.


Nie wiem czemu wzbiera we mnie panika zawsze gdy się w czymś nie rozumiemy, albo gdy się sprzeczamy. Choć dobra, wiem, Jesse stała się dla mnie jedynym łącznikiem z normalnością, której w moim życiu zawsze było za mało (ona dobrze wie co mam na myśli). I nie ważne ile czasu się nie widzimy, bo kiedy czasem spotkamy się raz na miesiąc, to tak jakby to było wczoraj. Dziwne to, bo w końcu mamy ze sobą tak mało wspólnego, zupełnie innymi torami biegnie nasze życie. Zawsze po prostu powtarzałyśmy, że przeciwieństwa się przyciągają.

poniedziałek, 22 lutego 2010

C.d. mędzenia :/

Staczam się coraz bardziej, zapadam się w sobie. Coś we mnie z każdym dniem umiera. Jestem przerażona intensywnością tego bólu, traconych marzeń i tęsknot. To jakby płakało we mnie sto osób, nie jedna. Dziwię się, że jeszcze nie wybuchłam, jak może się mieścić we mnie tyle różnych potrzeb, emocji i myśli? Tyle bólu? A najbardziej się boję, że ktoś po prostu zbagatelizował by te słowa, machnął ręką i stwierdził, że dramatyzuję.

niedziela, 21 lutego 2010

Czy to może wina temperamentu...

że tak często tracę nad sobą kontrolę? Czy raczej wina Krzyśka, że tak się usilnie stara doprowadzić mnie do łez i wściekłosci? Jaka gospodyni domowa chciała by poświęcać się dla kogoś, kto ma cię w d... ? Kto woli grać i jak 5-latek żyć w świecie kretyńkich gier. Chciałabym żeby zniknął z mojego życia, żebym już go na oczy nie musiała widzieć. Jak na niego patrzę to tak się złoszcze, że kusi mnie by go rozerwać. Nienawidzę tego co on ze mną robi. Staję się tylko bardziej agresywna. Zaczyna znikać przyjemność, gdy go obejmuję. Nawet już nie chce mi się z nim kochać. Jestem zbyt zła, zbyt wiele negatywnych emocji się we mnie skumulowało, a założę się, że on, gdyby o tym wiedział, wolałby nic nie robić, albo jeszcze mi dołożyć kamieni do tego wora na moich plecach. Eh... męczę się przez niego.

sobota, 20 lutego 2010

Moja najnowsza głupia teoria...


... której nie potrafię klarownie wyłożyć. :p

Jak wiadomo dotyczy pojęcia miłości (taa... weź dziewczyno już skończ :p).

Myślałam ostatnio, dlaczego prawdziwa miłość występuje tak żadko. Najpierw wyobraziłam se, ile już czasu ludzie chodzą na ziemi, ilu ich zmarło, i ilu się narodziło. I pomyślałam, że może po prostu miłość nie zna takich ograniczeń jak czas i przestrzeń. Załóżmy że są dwie osoby, które stworzyły by między sobą takie relacje, jakie opisałam w poprzednim poście. Jak duża jest dla nich szansa, że urodzą się w tych samych czasach? Jaka jest możliwość, że ich ścieżki przetną się na tak wielkim świecie? Raczej znikoma... a nawet jakby się spotkali, to jest jeszcze tak wiele rzeczy, które mogłyby zniweczyć ich możliwość do zbudowania między soba trwałego uczucia... Dlatego też człowiek jako tako nauczył się nie wybrzydzać i brać to co jest w jego zasięgu najlepsze. I co z tego, że potem słyszy się o tylu rozstaniach?

Przez to wszystko coraz częściej tylko żałuję, sami wiecie czego... bo czy jest jeszcze szansa, bym była przy nim całkowicie szczęśliwa? Choć to już nie ważne, nauczyłam się w końcu z nim żyć mniej więcej w zgodzie. Kończę te mendzenie...

piątek, 19 lutego 2010

Dlaczego miłość nie wystarczy...?

,,Mój chłopak. Cóż za żałośnie nieadekwatne określenie. Zupełnie nie pasowało do roli, jaką Edward odgrywał w moim życiu- był przecież moim wybawcą, moim przeznaczeniem, moim życiem. Tyle, że to brzmiało tak okropnie patetycznie..." Zaćmienie, Stepheni Meyer
W przeciwwadze:
,, Dobrze, że chociaż nie całował mnie w usta- tylko to chroniło mnie przed popadnięciem w obłęd. W końcu ile razy można czyjeś serce przepuścić przez magiel? Mimo, że wiele przeszłam, żadne z moich doświadczeń mnie nie zahartowało. Czułam się przeraźliwie krucha, jakby można było mnie zniszczyć jednym słowem." Księżyc w nowiu, Stepheni Meyer

Z pewnością Krzysiek nigdy nie pasował i nie będzie pasował, do pierwszego cytatu. Tak, kocham go. Lecz cóż to za miłość? W chwilach rozkwilenia nazywam go może swoim życiem, ale prawda jest taka, że jeśli na przykład odszedłby ode mnie, to potrafiłabym żyć bez niego; ba, jestem przekonana, że mogłabym być szczęśliwa. Pewnie niejedna osoba pomyślałaby o mnie jako o hipokrytce- przecież nie tak dawno nazywałam go swoim jedynym. Niestety z upływającym czasem i bólem uświadomiłam sobie, iż nasze relacje mogłoby być jedynie fundamentem dla szczerego i głebokiego uczucia. Gdybyśmy ją pielegnowali, to może... może kiedyś... Eh... po prostu dla mnie słowo ,,miłość" jest tylko opisem złożonych relacji między partnerami; nieustającego wspólnego zauroczenia; chęci poznania psychiki, osobowości, charakteru; niezmiennej potrzeby przebywania blisko tej drugiej osoby. Powinno się być autentycznie i nieodwołalnie zafascynowanym, nota bene pragnąć jakiegoś współmyślenia, jak najgłebszego poznania i zaufania, którego nie mogłoby nic nigdy, przenigdy zburzyć. Krótko; miłość to oddanie swojej duszy, esencji, dla kogoś innego; to stopienie swej istoty z drugą istotą. To najlepsze co można mieć.
Na szczęście nauczyłam się żyć ze świadomością, że mnie to nie będzie dane, tak jak miriadom osób przede mną. Sądzę, iż pewnie nie zasłużyłam. Ale czasem przecież czuję się szczęśliwa przy Krzyśku; więcej nie mogę pragnąć, nie jest mi to dane. Nie mam na co narzekać, inni mają się często kilkakrotnie razy gorzej. Czasami mam wrażenie, że mój mąż poddaje mnie cały czas w kółko jakimś chorym testom na lojalność i oddanie, by się przekonać, czy i ile, mimo wszystkich jego katuszy, wytrzymam. Zastanawiam się jednak, czy nie wymysliłam sobie takiego uzasadnienia jego postępowania, by mieć nadzieję na nagrodę, jaką mógłby mi ofiarować za przejście tych prób (czyt. zaufanie mi i nieukryte kochanie mnie). Ehm... o naiwności! Jestem jednak pod wrażeniem, że moja podświadomość była w stanie wymyślić tak wysublimowany i głupi pomysł na wytłumaczenie, dlaczego Krzyś doprowadza mnie czasem do uczuciowej agonii.
A propos, czy to nie jest niesprawiedliwe, że szczęście nie jest prawie nigdy równe intensywności odczówanego cierpienia? Dlaczego człowiek, by osiągnąć euforię, musi się ciężko czasem wspinać po, powiedzmy, trudnej do zdobycia drabinie? Gdy jednocześnie do osiągnięcia takiego samego bólu potrzeba tak niewiele? Spada się tylko coraz niżej... jakby żadnych widocznych szczebli nie było. Na szczęście nauczyłam się, że one istnieją; trzeba tylko wyrobić w sobie umiejętność ich zauważania... Może to przychodzi wraz z jakąś siłą, czy doświadczeniem? Jak to było? Co Cię nie zabija, to czyni Cię silniejszym... Chyba...
...
Wczoraj była u mnie moja siostra i znajoma :) Wreszcie zobaczyłam twarze inne niz moja, czy Krzyśka :) Zdumiałam się gdy Gabi mi powiedziała, że przeczytała z Jolą całego mojego bloga. A granicę zdumienia osiągnęłam, kiedy wyznała, że się przy tym popłakała! Wow! Boże, jakie to dla mnie miłe. Troche żenujące, ale nieprawdopodobnie mnie pocieszyło, bo to znaczy że nie tylko Jesse jest zainteresowana tym, co myślę :) Jeszcze teraz czuję się przez to dziwnie; jakby ktoś mnie pyrolem zdzielił... ;p

wtorek, 16 lutego 2010

C.d. samotności

Zobserwowałam z przerarzeniem w swoim charakterze kolejną zmianę na gorsze; pojawiło sie bowiem zgorzknienie. Jestem tym wstrząśnięta, ciężko mi to zaakceptować, bo nigdy nie potrafiłam tolerować takiego nastawienia u innych. Jakby nie było powinnam się tego spodziewać. Cecha ta zsyła na mnie tylko nieprzyjemne rozmyślania, że gdybym się nie upominała innych o uwagę, to nikt pierwszy by się nie odezwał, nikt by nie tęsknił, nie pamiętał. I nie wiem jak mam przestać myśleć o bezsensowności własnego istnienia, skoro na każdym kroku dostaję psztyczka w nos podpisanego ,,nic nie znaczysz, jesteś nieważna". Chyba już bardziej żałosna i zadufana w sobie być nie mogę. Może dlatego z taką zaciekłością postanowiłam napisać książkę? Chciałabym zostawić innym jakiś dowód swojej niezwykłości? Przez to wszystko czuję się już zupełanie jak 40-latka; wyniszczone, pozbawione piękna ciało, bagarz nieprzyjemnych doświadczeń, i do tego to całe rozgoryczenie. Na szczęście zawsze byłam dobra w zapominaniu...
Ale chyba niepotrzbnie tak zrzędzę, nie jest przecież aż tak źle, prawda?

Moja inwencja twórcza rośnie :D


Wziełam się już na serio za pisanie własnej książki. Krzysiek ma na południe więc mam cały dzień na rozwijanie swojej wyobraźni. Zadecydowałam, że głowna postac będzie jednak moim porte parole, czyli inaczej mówiąc będzie młodą matką, ze wszystkimi problemami, które występują w moim życiu. Lecz by moja powieść nie była nudna wplączę w nią elementy fandastyczne; szczerze mówiąc nie lubię książek, w których takich rzeczy z pogranicza fantazji brakuje. Żeby praca jakoś takoś mi szła, czytam ponownie sagę Zmierzch zapisując w zeszycie pomocne informacje, czy zwroty. Mam nadzieję, że mi się tym razem powiedzie; wcześniej takiego typu zapędy szybko się wypalały. Na szczęście teraz tak nie czuję; nawet udało mi się wymyślić główny wątek. Nikomu go chyba jednak nie zdradzę, dopuki nie skończę, ale zobaczymy.

Ogólnie przez całe to moje zaabsorbowanie twórczością pisarską, dzień mija mi w oparach senności, skupienia i spokoju. Słodkie lenistwo z książką w ręku; idealny dzień. Eh... Jeszcze tylko trzeba ugotować Krzysiowi obiad na wieczór i ogólnie zrobić nieco porządku, ble... :p No tak co za dużo tego dobrego to niezdrowo.


Jesse jako, że nie mam skypea, czy nie mogłabys w następnym poście na blogu napisać czy byś do mnie może nie wpadła? I jakby co kiedy, ok? Czekam z wytęsknieniem. Możesz mi też wysłać esa, całuski :*

poniedziałek, 15 lutego 2010

A jednak jak chce to potrafi...

Dał mi pięknie ozdobioną różę w koszyczku i orchideę. Mimo wszystko miałam ochotę je wyrzucić, bo dał mi je ze słowami ,, bier je zmoro". Zabrał mnie do kina na ,,Avatar". Niesamowity film, wszystko mi się w nim podobało, choć trwał ponad 2,5 h. Nie spodziewałam się, że mnie gdzieś weźmie. Jego mama przyjechała żeby popilnować dzieci. Było prawie idealnie; prawie, bo nie był ani czuły ani kochający, a przycież o to w tym świecie chodzi. Doceniam jednak to co zrobił. Jak wieczorem wróciliśmy do domu powiedział nawet, że ładnie wyglądałam. Byłam tak szczęśliwa, skakałam jak małe dzecko :) A ten film, lepiej niż super; musze miec go dla siebie. Troche się popsuło, bo dziś rano prosiałm go o cos słodkiego, jak szedł do sklepu, a o oczywiście nic nie kupił. Widocznie jego bycie miłym ograniczyło się do wczorajszego wieczoru. Nie chce wyjść na wiecznie niezadowoloną, ale uważam, że jak się kogoś kocha, to każdy zwykły dzień powinnien wyglądać jak Walentynki. Mogło być jednak wiele gorzej :)

czwartek, 11 lutego 2010

Melancholia to dziś moja najlepsza przyjaciółka...

,,Trzymam Twą rękę w swych dłoniach i więcej pragnąć dziś nie mogę...

A oni zamknięci, zaczarowani w swym własnym świecie...
odtrąceni przez rzeczywistość, próbują się schronić przed czasem...
I szatan o nich zapomniał i anioł zapodział swe skrzydła...
wiara dla ludzi umarła...
Z płomyka nadziei rozpalą ognisko...
ogrzeją zbłąkane duszyczki...
,,Choć maleńka, zabiorę Cię z dala od ludzi,
tam gdzie nigdy nie zapada noc.
Będziemy się kąpać w oceanie rozkoszy
i podkradać szczęście z Bożego źródełka"

A świat nabiera dla nas wciąż jaśniejszych barw..."

Z dedykacją dla szalonej Paulinki
i jej baśniowego pana K JESSE

Pamiętasz już Jesse ten wiersz? Może i nie najlepszy, ale przywołuje dla mnie miłe, ciepłe wspomnienia. Dawne czasy były piękną baśnią...
...
Niedługo Walentynki. Ja będę niestety spędzała je samotnie, mój ,,baśniowy pan K" musi iść na cały dzień do pracy... Choć pewnie jak by był nie mielibyśmy romantycznego dnia zakochanych... Wiadomo, mamy dzieci, poza tym w Nim wypaliły się wszelkie pokłady romantyzmu...
Ale chce życzyć by inni przeżyli ten dzień jak najpiękniej :)



sobota, 6 lutego 2010

,,Samotność to taka straszna trwoga..."

Jak to dobrze, że jest na świecie tak wiele sposobów odwracania uwagi od własnego życia i problemów. Zastanawiam się, jak wielu ludzi załamałoby się nie mogąc słuchać muzyki, czy siedzieć przy komputerze. Głupie czynności, o których się mówi, że marnują czas, z tej perspektywy nabierają jakiegoś sensu. Ktoś mógłby powiedzieć, że to tchórzliwa ucieczka od zmartwień. Jest w tym może trochę racji, ale lepiej jest się przygotować do konfrontacji ze sobą nie myśląc zbyt wiele, niż nabawić się wrzodów od ciągłego zamartwiania. Martwię się, że będę uciekała zbyt często, a później obudzę się jako 40-latka bez przyszłości z nic nie znaczącą przeszłością.
...
Samotność coraz bardziej daje mi się we znaki. Nie potrafię już wytrzymać. Potrzebuję ludzi, rozmów(nawet tych głupich), byle by nie czuć takiej pustki. Chcę by inni zapełnili ją własnymi poglądami, problemami i uczuciami, tylko gdzie tych ,, innych" szukać?

środa, 3 lutego 2010

Gdzie jest początek tego końca, którym kończy się początek?


Coś jest nie tak. Nie z Krzysiem; z nim nie było tak dobrze jak teraz od 2 lat. Dąrzę do porządku. Chce żeby równowaga panowała we mnie i obok mnie. Eh... którz by pomyślał, że bałagan w domu może zawazyć na wewnętrznym poczuciu bezpieczeństwa. Gdyby było idealnie czysto niczego nie musiałabym się wstydzić; ani tego, że mam dwoje dzieci, ani, że nie napisałam matury. Nie do końca potrafię wytłumaczyć, dlaczego tak jest. Może wtedy byłabym zdolna postawić się komuś, kto by skrytykował moje dotychczasowe postępowanie? Zawsze bym mogła stwierdzić, że przecież widać, jak dobrze sobie radzę. Dzieci nie chodzą brudne, głodne, czy smutne, a w domu jest czysto. Eh i właśnie ten porządek, który ma panować, wszystko burzy. Nie cierpię robić czegoś tak mało kreatywnego. Dotego jak już panuje ład, ja całkiem opadam z sił, nie potrafię wykrzesać energii potrzebnej do spełnienia swoich marzeń. A kiedy zachowuję ją nie sprzątając, bałagan tak mnie męczy, że i tak nie byłabym w stanie wcielić w życie swych imaginacji :P Jakież to miazmaty... :P

...

Jesse dasz radę! Wierzę w Ciebie! :) I stęskniłam się :)

niedziela, 31 stycznia 2010

Uzależnienie... ?

,,...i co z tego, że świeci słońce, skoro wiatr wieje..."

,,Byłeś kiedyś aniołem, pamiętasz? Dziś nie potrafisz powiedzieć gdzie leży niebo"

,,Są lzy, które jak ogień palą
Są serca, które się nigdy nie żalą
Są skargi, na które nie ma sędziego
Więc jeśli ktoś płacze
Nie pytaj dlaczego
(Ja bym jeszcze dopisała:
,,Bo może sam dobrze nie wie
które cierpienia, z tysiąca cierpień
teraz kłują najbardziej")

,,I keep bleeding love..."

Kocham go, choć wypierałam się tej miłości. Jest moim narkotykiem, moim życiem. Nie potrafię być daleko od niego. Czuję się jakbym była wręcz ubezwłasnowolniona. Wiem, że on też mnie potrzebuje, w ten sam sposób co ja. Czasami myślę, że jest z nami tak jak w irytujących koszmarach, kiedy biegnie się do celu, którego żadnymi staraniami nie można osiągnąć. Próbujemy do siebie na nowo dotrzeć, lecz wspomnienia i inne uczucia stoją nam na przeszkodzie. Zaszła pewna zmiana w mojej potrzebie bycia przy nim; nie jest to już jakieś takie ,,chore" jak kiedyś. Chciałabym poczuć się w pełni spokojna i szczęśliwa, mam nadzieję, że z czasem będzie lepiej. Dziwne, że mimo bólu i niezrozumienia, które mi okazał, nie potrafiłam go całkiem znienawidzić; robiło mi się poprostu niepomiernie przykro. Wczoraj byliśmy z mamą Krzysia w plazie z Adrianem. Jest tam taki specjalny park zabaw dla dzieci. Fajnie było wyjść, miałam prawie taką samą frajdę z zabawy jak Adrian :) Oby było więcej takich dni.

piątek, 29 stycznia 2010

Miłość...?


,,To wszystko było bardzo dziwne. Chociaż obojgu nam groziło śmiertelne niebezpieczeństwo, czułam się świetnie. Nareszcie nie rozpadałam się na tysiące kawałeczków. Moje rany się zagoiły, moje organy wróciły na swoje miejsce. Płuca wypełniały się energicznie powietrzem przesyconym słodką wonią wampira. Serce pracowało jak oszalałe, pompując gorącą krew. Byłam wyleczona. Lepiej- przysięgłabym, że nigdy nic mi nie dolegało..."
fragment ksiąki ,, Księżyc w nowiu" Stephenie Meyer

Podobna, aczkolwiek bardziej skomplikowana, zależność zachodzi między mna, a Krzyśkiem. Zniknęła przytłaczająca tęknota, przez którą można sie było pochorować. W końcu on sam dzień po dniu rozszarpywał moje wnętrze na kawałki. Zostało jednak inne uczucie - mimo wszystko lubię byc przez niego przytulana. Czuję wtedy jakby wszystko wróciło na swoje miejsce, jakbym nigdy nie cierpiała z jego winy. Nie jest to ten wczesniejszy błogostan, odczówalny kilka eonów temu, gdy nie było ani dzieci, ani problemów; w głebi bowiem panuje smutek, że miłość nie wystarcza... Że jeśli zostaną otwarte pewne drzwi, to nie można ich zamknąć. Cieszę się jednak, że nie czuję do niego nienawiści, nie wiem jak jest z nim, ale mnie jest czasem jedynie ogromnie przykro, że bajka dobiegła końca, nie będącego happy endem.

Powodzenia wszystkim studentom! 3mam kciuki!


Tęsknię trochę za Jesse, dawno się nie widziałyśmy. Cóż w końcu studia wymagają czasu... Też bym chciała studiować, ale nie dla samej nauki, tylko przez to, że wszystkie dni byłyby czymś nowym, że nie byłabym samotna. Co do kształcenia się; pewnie i tak wszyskie informacje wypadłyby mi drugim uchem; zatrzymałabym tylko te ciekawe.

--

Z Krzyśkiem próbujemy cały czas w kółko ułożyć se wspólne życie, mimo wszystko. Mimo, że jest tyle powodów, by tego nie robić, jest jeden na tak, który przebija wszyskie; dzieci. Oboje w końcu wiemy jak jest żyć w rozbitej rodzinie...

--

Myślałam dziś jak nudne musi się wszystkim wydawać moje życie. Nie powiem jest koszmarnie monotonne, ale przecież wypełnione bólem; to już samo w sobie powoduje, że nie jest byle jakie. Nawet jak cierpi się od nowa i od nowa, z wielu przyczyn, to do tego nie idzie się przyzwyczaić...

czwartek, 28 stycznia 2010

,,Najlepsza mama z najlepszym synem... :P"

Nie mam prawie w ogóle dostępu do laptopa. Krzysiek mi zabronił, choć wszystko przecież należy częściowo do mnie skoro jestem jego żoną. Kiedy Krzysiek tak mnie traktuje, czuję się jak śmieć. Tak bardzo nienawidzę każdej sekundy tego uczucia, że byłabym w stanie wyrwać sobie serce, byle by ten ból dobiegł końca. Nie chcę by mną pomiatał. Kilka dni temu, po kłótni, myślałam, że go rozszarpię. Chciał nauczyć Adriana słów; ,,kurwa" i ,,dziwka", twierdząc, że syn musi znać prawdziwe imię swojej matki. Dla mnie to było nie tyle upokarzające, co po prostu wkurwiające. Jak on może? Jak może uczyć własnego syna takich słów? Po dwakroć mnie to zabolało, bo chciał zrobić ze mnie złą matkę. Chciałam go spoliczkować, ale się zasłonił i mnie uderzył. Zaraz potem boleśnie wykręcił mi rękę, a miałam cały ten czas Maję na rękach. A gdyby jej sie coś stało? Później stwierdził, że sama sobi zasłużyłam, bo się awanturowałam.

Najbardziej boli mnie własna bezradność... Jestem w końcu odpowiedzialną, dorosłą kobietą, czemu on tego nie widzi?


Jestem załamana. Cały dzień czytam, nie bawię się z dziećmi... Chcę się już tylko odciąć. Każda chwila kiedy moje uczucia i myśli wracają bardzo boli. Był zły, że nie posprzątałam. Tylko czemu ja mam wykonywać swoje obowiązki, skoro on nie przestrzega swoich? W końcu pożyczka na remont była wzięta kilka miesięcy temu, a on nic nie zrobił.


Nie chce, żeby tak było, nie chce by moje dzieci przeżywały to samo co ja, by były świadkami kłutni rodziców...

środa, 13 stycznia 2010

Nudy...



Pół dnia sprzątałam, ale się opłaciło, bo niewygodnie jest żyć w bałaganie. Nie było dziś nawet najgorzej, dzięki książkom miałam choć rozrywkę. Myślałam dziś, że pod pewnymi względami było lepiej kiedy miałam klapki na oczach i kochałam Krzyśka; lepiej, bo czułam się czasem przy nim szczęśliwa. Teraz tak nie jest. Przynajmniej jest spokojniej w moim wnętrzu, nie szaleje już w nim ból, przeszło... Jednak Krzysiek i tak mnie irytuje; chce uchodzić za dorosłego, mimo, że cały dzień gra w jakieś dziecinne gry. Na sam widok mam ochotę nim potrząsnąć. W końcu ma dzieci, które też go potrzebują. Jutro czeka reszta bałaganu, na samą myśl nie chce mi się nic... Często zdarza mi się popadać w apatię, ale jak Adrian się przytula, lub mała słodko gaworzy, przechodzi mi :)

poniedziałek, 11 stycznia 2010

Wysublimowany sposób okazywania uczuć mojego taty


Zapomniałam napisać, przedwczoraj zadzwonił do mnie tata. Pytał, czy Krzysiek załatwił już węgiel. Po jakimś czasie zapytał, czy przejrzałam na oczy jeśli chodzi o mojego męża. Odparłam, że już z jakieś pół roku temu. Powiedział coś w stylu, że gdyby nie on teraz żyłabym normalnie, a ja na to żeby mnie już bardziej nie dołował... Wiem jak mogłoby wyglądać moje życie, często o tym myślę. Mimo wszystko miło jest się dowiedzieć, że tata się mną przejmuje. Lecz raczej nie jest w stanie mi pomóc... Kiedyś powiedział, że jeśli będę miała dość Krzyśka to mogę zamieszkać u niego... Ale nie chciałabym spadać mu na głowę z dwojgiem dzieci, za błędy trzeba płacić i samemu wypić wcześniej nawarzonego piwa. Mimo wszystko nie żałuję, że już mam dzieci, mogę poczuć, że jestem kochana i komuś potrzebna. Żałuję tylko, że ich tata nie dorósł do końca do bycia głową rodziny... Adrianie i Maju jesteście moimi promyczkami słońca :)

My best friend Jesse...


Dziś chyba pierwszy raz płakałam przez Jesse. Nie bezpośrednio, ale jednak. I to przez, powiedzmy, głupstwo. Zauważyłam tylko na jej blogu, że nie wpisała mnie do pokrewnych duszyczek. Niby to nic, ale zabolało. Taka mała kropla, która przepełniła czarę... Bo zaczęłam jeszcze bardziej żałować... Jesse to moja najlepsza i jedyna przyjaciółka, dla mnie jak siostra. Za kogo ja się uważam? Z własnej głupoty straciłam z nią kontakt... A teraz zazdroszczę wszystkim tym, którzy mogą uczestniczyć w jej życiu, rozmawiać, jeździć na koncerty itd. Kimże ja jestem?! Głupią smarkulą, która wpakowała się w toksyczny związek i wgoniła się w pieluchy... Jesse miałaś rację, jestem jak inne młode dziewczyny, ale jak pisałam wcześniej życie, które chciałabym prowadzić, jest dla mnie już nieosiągalne w wieku 20 lat. Czemu nie mogę być tak mądra i rozsądna jak ty? To, że wychowuję dwoje dzieci bynajmniej nie powoduję, że staję się od razu bardziej wartościowa, czy wyjątkowa. Lecz dziękuję ci Jesse, bo dzięki tobie moje życie jest bardziej znośne. Teraz już wiem, że nie wpisałaś mnie tam nie dlatego, że nie uważasz mnie za psiapsółę... przewrażliwienie, przepraszam. Choć nie zmienia to faktu, że jesteś mądrzejsza... :p

Samokatuszowanie :p


Znów zaczytuję się sagą "zmierzch". Ech bez wahania zamieniłabym na życie z Bellą. No cóż, niektórym nie jest pisane przeżywanie jakichkolwiek niesamowitych rzeczy, niestety... :( coraz częściej żałuje, że moje życie pobiegło tym torem. Cóż, inni mnie ostrzegali, ale jak to się mówi- "nadzieja matką głupich". Mimo wszystko chcę wierzyć, że choć kilka moich marzeń się spełni. Sama nie wiem czemu się tak zaczytuję wspomnianą wcześniej sagą, skoro prawie wyłącznie mnie dołuje. Szczerze, zwróciłam także uwagę na fakt, że choćbym nie wiem jak się starała, nie zmienię swojej osobowości... Na zawsze pozostanę leniem, który nie potrafi podejmować dobrych decyzji (czyt; nie skutkujących własnym cierpieniem), oraz nie zmażę nie pasujących mi złych cech. Głupie jest tylko to, że kilka nieprzemyślanych decyzji potrafi zaciążyć na reszcie życia. Co do Krzyśka- on na pewno należy do takich decyzji. Mój związek z nim to czysta parodia- jego motyw przewodni to "Z nim źle, lecz bez niego także". Na domiar tego prześladują mnie koszmary... Trudno się żyje z przeświadczeniem, że moje życie dobiegło końca wraz z osiągnięciem 20 roku życia. Nie mam przecież szansy na cofnięcie czasu.

sobota, 9 stycznia 2010

Krzysiek... kiedyś byłeś dla mnie wszystkim...


Chce mieć wreszcie prawdziwą rodzinę, poświęciłam dużo by ją zdobyć; choćby to, że nie mogę żyć jak każda nastolatka. Wychowuję dwójkę dzieci, wszystko byłoby ok, marzenie stałoby się prawdą, gdyby nie to, że nie mam kochającego męża. Krzysiek nie jest gotowy na miłość. Bo to nie miłość, gdy rani się tą drugą połowę. Mam wyobrażenie, wiem, jak powinna wyglądać miłość. Krzysiek powinien woleć cierpieć za mnie; nie tylko nie robi tego, ale sam sprawia mi ogromny ból, z pełną premedytacją. Chcę poczuć, że ktoś się o mnie troszczy, że jestem dla kogoś wyjątkowa. Straciłam złudzenia, że on się zmieni; wiem, że to niemożliwe. Straciłam tak dużo, a daje z siebie i tak wszystko; dla dzieci, dla Krzyśka mimo wszystko też, bo w końcu zarabia na nas. Więc czemu nikt mnie nie docenia (mówiąc nikt mam oczywiście na myśli Krzyśka). Nie czuję się chciana, potrzebna. Teraz nie wiem już jak się z tego bagna wyplątać. Gdzie znajdę kogoś, kto będzie mnie szanował? Ja zawsze chciałam być jedynie bezinteresownie kochana...

środa, 6 stycznia 2010

Leniwy pedant (czyli ja) marzy o porządku


Dzień jak co dzień. Krzysiek nieobecny, a ja znudzona. Denerwuje mnie nieporządek, i to tak mocno, że mniej sił straciłabym na posprzątanie :p Tak nielogiczna to tylko ja umiem być. Może to dlatego w wieku 20 lat mam dwoje dzieci, choć marzyłam wczesniej o wolności. A może po prostu potrzeba bycia kochaną stała sie zbyt ważna? Nieudane dzieciństwo duzo potrafi zniszczyc... Gdybym miała normalną rodzine, wszystko byłoby inaczej... Ale z drugiej strony nie żałuje, bo uwielbiam moje małe pociechy, choć czasem doprowadzają mnie do szewskiej pasji... :)