czwartek, 8 sierpnia 2013

Żałosne zażalenia ciężarnej.

/ Pisałam to wczoraj, po bardzo złym dniu i już dziś wydaje mi się oklepane i nędzne, ale mimo to wklejam to, w przeświadczeniu, że powinnam. Czemu? A cholera wie./


7 sierpień 2012, 27 tydzień ciąży

Niektórych rzeczy nie da się zapomnieć jakby nigdy nic. Czułam się

naprawdę źle, albo gorzej. Spotkałam zamiast pomocy i troski, po raz

kolejny, złośliwość, obojętność, chęć wykłócania się i oskarżenia.

Gdyby przez dwie kulminacyjne godziny dzisiejszej gehenny był mną,

gdyby wiedział jakiego bólu mi przysporzył, zechciałby umrzeć

przygnieciony poczuciem winy. Wszystko jest we mnie spotęgowane

hormonami, ciąża odbiera mi moją siłę, szczególnie psychiczną.

Powinnam dostać wsparcie i miłość, wdzięczność i choć trochę

zrozumienia, które nie byłoby udawane, a wynikałoby z jego własnych

rozmyślań. Ale on nigdy nie myśli o mnie tak jak powinien. Nie wiem,

czy myśli tak o kimkolwiek. Nie wiem, czy jest na tyle ogarnięty, żeby

zrozumieć, że inni ludzie są naprawdę innymi ludźmi. A wystarczy

pomyśleć, zsumować siebie w swojej głowie, powiedzieć sobie; a więc

inni też tak mają.
Byłam wyczerpana po gorącym dniu, wykonaniu obowiązków i, na boga,

spacerze z dziećmi w tym cholernym upale. Byłam i nadal jestem, nękana

apatią i przekonaniem, że nie liczę się dla osoby, której codziennie

oddaję siebie, swoje myśli, uczucia, zaangażowanie. Nie zauważa jak

wiele mnie kosztuje oszukiwanie siebie, że jest dobrym mężem. Staram

się dla niego; jeśli nie chce mi się sprzątać kajam się wewnętrznie,

że on właśnie, kiedy jest w pracy, ma gorzej, więc to żadna łaska, że

się ruszę. Nie zauważa, że od dłuższego czasu jestem lepszą

gospodynią, niż kiedykolwiek.
Chciałabym nie czuć się sama. Nie chce sama sobie radzić z tą ciążą.

Uginam się i nawet jeśli wytrzymuję, to czuję się wewnątrz jak kaleka,

zbyty przygnieciona, wiecznie zmuszona do bycia tą silną. Nie wiem

jakim on musi był oziębłym, przepełnionym bezsensownym gniewem

mężczyzną, by nie ruszał go widok słaniającej się na nogach,

szlochającej z wyczerpania, smutku i braku jego miłości i zrozumienia,

kobiety którą powinien nosić na rękach, choćby ze względu na ciążę,

jak już nawet nie przez zwykłą miłość. Kpi gdy płaczę; jest w tym coś

z bawienia się ofiarą (nie żeby uświadamiał sobie swoją własną

bezduszność). Ale to on skarży się, że jest zmęczony, że jego potrzeby

są najważniejsze, kiedy jest po robocie. Nie rozumie, że choćby nie

wiem jaką okropną miał szychtę, ja mogę czuć się gorzej. Jezu! Nawet w

badaniach mi to wyszło; ginekolog był na prawdę zmartwiony złymi

wynikami morfologii.
Ech, ja nigdy nie jestem najważniejsza i nie skamlę przez to.

Przywykłam do pastwienia się nade mną, ignorowania moich potrzeb i

kompletnego braku wdzięczności dla wykonywanych przeze mnie

obowiązków, które w swojej cholernie nudnej, codziennej rzeczywistości

narastają do miana syzyfowej pracy, lub jakiejś szczególnie okrutnej

tortury. A mimo to staram się, żeby wykonać je jak najlepiej. Coraz

więcej i więcej się staram, bo mam ten głupi okruch nadziei, że kiedyś

przestanie mi grozić, zacznie doceniać, skończy z wianuszkiem zażaleń,

jaka to ja jestem do niczego. Dostaje ode mnie więcej, niż

kiedykolwiek będzie w stanie zasłużyć. Ja zasługuję na kogoś lepszego,

kto choć nie jest okrutnikiem, kiedy tylko odrobinę, czasem bez

powodu, podnosi mu się ciśnienie. No cóż, widziała baba co brała.
Mam dość bólu, mam dość tego, że nie mogę być tą, która nie odpuści,

która przez własną empatię, mądrość, kto tam wie, zawsze wybacza i

czuje się z tym jak szmata, bo nie szanuje własnego bólu. Wszystko dla

niego, nic dla mnie. Tracę przy nim resztki szacunku do samej siebie.

Nie powinnam odpuszczać mu dzisiejszego dnia, powinnam być obrażona i

skrzywdzona, zraniona. Zamiast tego będę MUSIAŁA wybaczyć, zapomnieć

jakby nigdy nic, bo inaczej on znów stanie się agresywny, będzie

groził, że zabierze mi pieniądze i sam będzie je kontrolował, że nie

kupi przewodowego internetu i zrezygnuję z marnego bezprzewodowego, bo

to, tamto.
Nie chcę się też bać za każdym razem, kiedy będę chciała wyjść z domu.

Do Jes. Potrzebuję jej siostrzanej miłości, podziurawionej przez zbyt

rzadkie kontakty. Tak bardzo potrzebuję wsparcia i odpoczynku.
Rany się we mnie jątrzą i żyję. Nawet nie marudzę. Nie na poważnie.

Sama nie wiem jak to znoszę.
Niby istnieje takie powiedzenie, że człowiek nie dostaje prywatnie na

swoje barki więcej bólu, niż byłby w stanie znieść. A ja mówię, że

bycie silnym też niszczy.

poniedziałek, 29 kwietnia 2013

Czy naprawdę wymagam tak dużo? Chcę tylko mieć mniejszy czynsz i łazienkę. Nic specjalnego. A jakby mi się trafiła ciepła woda w kranie to byłby szczyt luksusu... Nie chce czekać kolejnych dwóch lat, aż skończymy spłacać pożyczkę, by w końcu mieć łazienkę. Opamiętaj się! Nie zgadzam się mieć trzeciego dziecka w tej ruderze, w której mieszkamy!

środa, 24 kwietnia 2013

I znów ciąża. Szok w trampkach. Chcę dziewczynkę, koniecznie.

czwartek, 11 kwietnia 2013

Szczęście.

Dziwię się tak wielu osobom, że na prawdę potrzebują problemów. Nie mówię, że nie jest to potrzebne, ale lepiej chyba skupiać się na pozytywnych aspektach życia. Przykro mi, gdy kobieta, która ma dobrego narzeczonego, pracę, wiedzę i przyjaciół pisze, że wolałaby zniknąć. To trochę jak unieszczęśliwianie się na siłę. Wiadomo, że takie ciemne myśli przychodzą same, nie można ich powstrzymać, ale jednak... A gdyby na prawdę zniknęła pewnie, zaglądając tu jako duch, zdziwiłaby się, że niektóre przypadki żałoby ślęczą nad ludźmi do końca życia. Ulgą byłoby dla mnie, gdybym wiedziała, że tego rodzaju myśli znikną z jej głowy, że nie będą psuły nocy, ani osiadały na jej nastroju tak intensywnie. Szkoda, bo wiem, że zapewne tak nie będzie, że może czasem zapomni się nimi męczyć, że może będą cichły... Co je sprowadza? Cóż domyślam się, że to kwestie atmosfery w jej domowym, codziennym życiu i innych takich. Może zmieni się to, gdy zobaczy jak to dobrze być na swoim.

Taka ja z tej perspektywy powinna być wiecznie zdołowaną kobietą. Powodów do tego wiele... Ale wiecie, jestem szczęśliwa. Ilekroć przytuli mnie mąż, ilekroć pośmieję się z dziećmi... Owszem, życie daje w kość, ale doszłam do wniosku, że szczęście to po prostu punkt widzenia. Wszystko jest relatywne. Miewam złe dni, albo jeszcze gorsze, albo jeszcze, jeszcze gorsze, ale później zawsze jest lepiej. Dni dobrych jest więcej niż złych :)

środa, 20 lutego 2013

Nui, Benjamin, Tymoteusz, Jeremiasz, Cube...

Cały czas tylko nowe i nowe postaci wymyślam. Aż się boję, by nie zaśmieciły fabuły książki, i choć zastanawiam się, które mogę uznać za zbędne, to jakoś nie mam serca ich wymazać, a po prostu zrzucić na plan dalszy.

Za kilka dni będę miała tablet! Jezu nie mogę w to uwierzyć!

piątek, 15 lutego 2013

Nevermind.

Nie wiem, jak pomóc tym, których kocham. Jestem tylko sobą, nikim szczególnym, jeszcze. Dla mnie, która chodzi wiecznie pod prąd, bezsilność jest nieznośna.
Ostatnio często myślę, że wszystko, co złe, całe przeznaczone mi cierpienie (to o dużym natężeniu, takie, którego nie powinno się czuć) jest już za mną. Ulga ostatnio często pomaga mi się uśmiechać. Tylko jak mam pomóc tym, którzy swoje ciężkie chwile przechodzą teraz?
Kilka głupich rad i oddanie, które jest tak abstrakcyjne, że niewiele może pomóc, to wszytko co mogę zaoferować.
Jak to możliwe, że nie jestem tak ludzka, jak niektórzy są? Czy to źle? Już sama nie wiem... 

Chandra is coming soon... No, she is in there, in me, right now. Poor, stupid me.

piątek, 8 lutego 2013

Łóźkowy romantyzm mojego męża.

"Czuję wyciek z rafinerii." (ściana).

niedziela, 3 lutego 2013

Praca nad książką rusza nawet bez komputera. Widocznie podświadomość stara się odwrócić uwagę od braku sprzętu dając mi jakąś super wenę, dzięki której cała szufladka w mojej głowie, z napisem "książka" nie zawiera jedynie niekontrolowanego chaosu. Bo co mi było ze sprzętu jeśli nie wiedziałam jak go użyć. Ten brak komputera w nieoczekiwany sposób pomógł mi się ustawić z myślami, choć przyznam, że jak cholera jasna wariuję!

Krzysiu osiąga zadziwiające wyniki w byciu miłym bez pytania... To całkiem dobry okres. Jestem rozchwiana, ale przez brak kompa, a nie przez niego. To jest poprawa. Nie liczę że będzie idealnie, ale cieszę się z tego spokoju.

Maja znów choruje. Kiedy skóra już została wyleczona, tak, że nie musiałabym tracić kasy na leki i wizyty, to oczywiście problem wrócił. I to jeszcze dlaczego! Było w porządku dopóki nie wróciłyśmy z wizyty kontrolnej. W drodze do domu musiałyśmy złapać jakąś bakterię. Mała infekcja i cały proces leczenie trzeba zaczynać od nowa... Jak to jest zachorować przez wizytę kontrolną? Ironicznie. Ja sama do teraz nie potrafię się pozbierać, nadal kaszlę, nadal gardło mnie boli i nadal oblewają mnie poty. Nie jest szczególnie źle, ale chciałabym już żeby ta głupia infekcja się skończyła.

środa, 30 stycznia 2013

I znów nie mogłam liczyć na opiekę męża podczas choroby. Chodząc półprzytomna byłam tylko w stanie myśleć, że muszę posprzątać, żeby nie był zły. I zrobiłam to, choć nie wiem jak tego dokonałam.

środa, 23 stycznia 2013

Nie lubię gdy chorują mi dzieci. Nie lubię myśleć, że za mało się staram. Nie lubię mieć tak cholernego doła jak teraz.

piątek, 18 stycznia 2013

Korose (Zabić)

Cały czas chodzę wkurzona. Wszystko mnie irytuję, a będzie tak jeszcze dość długo, póki nie będę miała kompa. Dzięki niemu rozładowywałam się i nie nudziłam. Do tego muszę jeździć z Mają na zastrzyki, ale ktoś (K) nie rozumie najwidoczniej, że jest to męczące- marznięcie, przedzieranie się przez śnieg, jeżdżenie z dzieckiem autobusami i noszenie go. To wcale, cholera, nie jest męczące, skąd. Tak samo sprzątanie, gotowanie, bieda i wieczne pretensje nie są męczące, wcale. Mam idealne życie, kiedy na wpół żywa po wykonaniu wszystkich obowiązków słyszę "Co ty niby takiego robisz? Chcesz się zamienić? Zapierdalam na was a ty siedzisz i się lenisz. Jak chcesz na coś kasę, albo nie daj boże ci zabraknie, to pójdź i się sprzedaj. A teraz idź mi zrobić kanapki do roboty, bo inaczej wyłączę ci kompa, a przecież zmieniłem hasło. Dobra żona wstałaby specjalnie godzinę wcześniej i przygotowała śniadanie do łóżka i kawę. Do niczego się nie nadajesz.". Kto po takim tekście nie chciałby zadźgać drania? Niemal wyskakuję ze skóry.

czwartek, 17 stycznia 2013

Bańka mydlana.

Gdyby kochał mnie taką jaką jestem...
Być sobą i nie być odrzucaną. Piękne marzenie. Nierealne marzenie. Absurdalne... Ale nic nie boli mnie bardziej - nienawiść, bo jestem sobą. Jak głupie emo chcę akceptacji. Chcę być czyjąś gwiazdą, będąc akceptowaną w całości. Mogąc wygłupiać się, komentować anime podczas oglądania, śpiewać na cały głos, opowiadać godzinami jedną zawikłaną myśl, czy ulotne uczucie; nie bać się być sobą. Być właśnie za to kochaną. Jestem ganiona kiedy się nie hamuję...
Szkoda, że utknęłam. Nawet jeśli wydam książkę i na tym zarobię to wątpię, bym dała radę siebie utrzymać, a gdybym poszła do normalnej roboty to nie miałabym siły na pisanie.
Gdybym miała jakieś silne więzi z innymi ludźmi... Pomijając Jesse i ironicznie męża, nie mam niemal nikogo.
Sądziłam, że umiem odciąć się od uczuć, czasem jest to prawda, ale teraz jestem tak ogłupiona tym mrokiem, że moje IQ i zdolności twórcze spadły na łeb na szyję. Jestem głupia, bez wykształcenia, bardziej sprytna i zamartwiająca się na zapas, niż inteligentna. Niech mnie ktoś złapie przed upadkiem, bo niedługo roztrzaskam się i nic ze mnie nie zostanie.

Jeśli jestem bańką mydlaną, to kiedy pęknę? Jak długo taka bańka może latać?

środa, 9 stycznia 2013

Shimatta (przekleństwo, nie podlega tłumaczeniu).

Mój kochany komputer zdechł na amen. Nic go nie uratuje. Najważniejsze, czyli książkę, zapisałam na poczcie, ale nie wiem czy dałam tam i drugą moją książkę. Ech, cholera by to strzeliła. Dostanę za to całkiem nowy komputer, o ile oczywiście będę się słuchała męża (aż we mnie się gotuje na samą myśl, co mi zgotuje). Tamten komputer był tylko mój, nie mógł mi go zabrać, nie mógł na jego podstawie wymagać czegoś i mnie szantażować. Coś czuję, że moje życie bardzo się skomplikuje. Aż nie mogę się doczekać... Przynajmniej będę miała na czym pisać.

niedziela, 6 stycznia 2013

Koi (miłość)

Cieszę się, że Cię mam, Krzysiu. Jest lepiej niż można by się było spodziewać i niż mogliby się spodziewać moi znajomi. Kocham Cię.
(To wszystko wina Jes, wpędziła mnie w jakąś kosmiczną pomyłkę zwaną romantycznym zamyśleniem. Brrr...)
P.S. Przesyłam Ci, kochana pozytywne wibrację. Wiem jak Ci ciężko.

czwartek, 3 stycznia 2013

Happy

Lubię gdy w moim życiu zmiany pojawiają się tak po prostu. Lubię mangi boys love, na polskim centrum mangi znalazłam mangę 18-letniej polki, KattLett pod tytułem ArticifialPeople. Zakochałam się (Jess, nie odpuszczę, wiem, że ci się spodoba). Teraz od kilku dni po kilka godzin piszę z autorką na gg :) To fascynujące, inspirujące... Mam w sobie nowe siły. A najważniejsze jest, że ją poznałam. Interesuje mnie teraz bardziej niż jej dzieła, kochana Michalinka. Poznałam od tak zupełnie nowe rzeczy, jak robienie grafik na żywo w necie, mogłam oglądać jak tworzy obrazki. Poza tym rozesłała kawałki mojej książki po znajomych, pozbierałam już kilka budujących opinii. Sama też pochwaliła część. Cieszę się, że ją poznałam, i choć teraz jestem pewnie dla niej nową napaloną fanką to chcę poznać ją jak najlepiej. Odwiedzić, zarazić się nią jeszcze bardziej :) Uwielbiam to uczucie. Poznawanie nowych ludzi... Daje mi kopa.