piątek, 17 października 2014

First time

Pierwszy raz odwiedziłam Jessi i jej narzeczonego (tudzież również Krzysia ;p) z rodziną w ich mieszkaniu. I nie było tak źle! XD Przeżyłam, Krzysiu był znośny, a później zrobiliśmy sobie mały spacerek, kupiliśmy Karmi i inne rarytasy. Szkoda, że mój mąż nadal żle się czuje, więc co najwyżej z owych rarytasów wypije troche coli, skoro dobrze robi na żołądek.
Dzień był udany choć denerwowałam się niesamowicie. Atmosfera rozluźniła się szczególnie, kiedy zaczęliśmy grać w homemade card game (robioną w domu karciankę), bardzo ciekawą, która mnie tym bardziej się podobała, że zawierała totalnie odjechane, surrealistyczne obrazki :) Do tego największym milczkiem nie okazał się mój mąż, co ogólnie nieco mnie zaskoczyło, mając na uwadze to, że gdy choruje staje się nieznośny i ma tendencje do zamykania się w sobie :)
Dziękuję, że ten dzień nie był niewypałem! Choć nie wiem czemu to ja tak często przegrywałam w tę grę!

poniedziałek, 6 października 2014

Małe uczczenie codzienności.

Stwierdziłam, że skoro Jess dziś napisała na blogu pierwszego posta od miesięcy (no, w sumie dwa) to ja też tak zrobię, ponieważ zaglądam tu nie częściej, a zwykle tylko by oddawać się mędzeniu. Cały czas chodzę niebotycznie zmęczona, ale i szczęśliwa. Częściej widuję Jess, więc nie duszę się już niewypowiedzianymi fontannami słów. Zastnawiam się, czemu ostatnio nie piszę, choć tak bardzo mi się chce. Jeszcze trochę pozostało we mnie hormonów związanych z posiadaniem dzidziusia (wydzielają się jeszcze jakiś czas, nawet przez takie rzeczy, jak niemowlęcy płacz, co tłumaczyłoby, że nadal mam szczątki laktacji, mimo, że nie karmię od miesięcy). Strasznie mnie to dusi, bo chce a nie mogę, jakoś brakuje mi tego twórczego pierwiastka, który rozbestwia się kiedy nie ma we mnie niepotrzebnych hormonów. Poza tym chodzę wiecznie zmęczona, poświęcam czas mężowi, dzieciom, zadaniom domowym Adriana, zajmuję się dzidziusiem (bardzo rozchasanym) i domem. Czasem zwyczajnie padam na pysk, że nawet czytać mi się nie chce.
Ratują mnie kijki, na które wychodzę zawsze kiedy mam sposobność. Mimo, że jest to cholernie męczące, to dostaję dzięki temu profit w postaci widywania Jess (pół godziny w jedną stronę, 10-15 minut na kawę pomiędzy) oraz otrzymuję zajebiste zastrzyki energii, moja sylwetka prezentuje się lepiej i lepiej także działa mój układ trawienny, z którym zawsze miałam problemy.

Zastanwia mnie jedno - w życiu codziennym dobrze mi idzie rozplanowywanie obowiązków, porządkowanie rzeczy do zrobienia i ustalanie ich hierarchii ważności, zaś w książce jest całkowicie odwrotnie. Gdyby wziąć uzbierać wszystkie moje notatki, urywki rozmów, pomysłów, charakterystyk i opisów, to zebrały by mi się z tego co najmniej dwie pełne książki. Wystarczyło by, gdybym umiała przenieść ten codzienny pragmatyzm na książkę. Odkryłam, że podchodzę do niej zbyt emocjonalnie - każde zdanie obmyślam dwadzieścia razy, zastanawiam się nad wszystkim zbytnio się przejmując... Rządzi mną niepokój, bo nie mam zielonego pojęcia, czy to co piszę jest w porządku. To najbardziej mnie wstrzymuję - nie wiem, czy warto. Profesjonalni pisarze często w podziękowaniach uwzględniają swoich edytorów, mogą do nich dzwonić z każdym pytaniem, lub czytać połowę książki przez całą noc, jeśli mają taką potrzebę. A ja radzę sobie sama, kiepsko mi idzie, ale wierzę w siebie, bo gdybym przestała, nic by mi nie zostało, co byłoby tylko moje dla mnie, nie moje dla innych, jeśli to ma jakiś sens. Chcę udowodnić sobie samej, że jestem interesującą osobą.

Heh, właśnie pomyślałam, że nie chciałabym mieć czwartego dziecka, nie dlatego, że jest to cholernie męczące i drogie, albo dlatego, że trójkę urwisów już mam, tylko właśnie przez to, że będąc w ciąży i długo po nie mogę wykrzesać z siebie nic. Nie pojawiają się w mojej głowie samoczynnie całe akapity książki, nie stopuję co dwie minuty odcinka anime, kiedy pojedyńcze odpowiednie sceny sprawiają, że czerpię z nich inspirację na kilka stron, nie pojawiają się także żadne ciekawe zestawienia słów, lub pomysły fabularne... Nic... Niech to wróci z pełną parą...