Znów będę pisała o sobie. Niestety. Ten blog stał się moim konfesjonałem.
Nie mogę przestać myśleć, ci by było gdyby...
Czuję, że to jakie miałam dzieciństwo położyło cień na całym moim życiu. Nie mogę przestać obwiniać przeszłości za to, że to przez nią teraz jestem i czuję się zerem.
Co do jednego jestem pewna- gdybym miała normalne dzieciństwo osiągnęłabym bardzo dużo.
Czuję się jak gwiazda, która spala się od środka, bo tak niewielu potrafi ją dostrzec.
Teraz mam nie tyle doła, co okres niemożliwości zapomnienia o swej słabości. Wiem, mamie jako dziecko nie mogłam i wręcz nie powinnam pomagać, ale cały czas myślę, że gdybym była lepsza, mogłabym ją wyleczyć. Nie wiem czemu tak myślę. Patrze na to jak na odległe marzenie, że gdybym uczyniła ją szczęśliwą, to mogłabym wreszcie być dzieckiem, którym nigdy się nie czułam. Że może miałabym wtedy lepsze życie i wszystkie te piękne zabawki, o których tylko mogłam marzyć.
Czuje się parszywie, bo wiem, że mogłabym być lepszą mamą. Czemu nie mam siły by nią być? Jakby ktoś zakręcił we mnie kurek z energią życiową zostawiając jedynie cienki strumyk. Nie wiem czy obwiniać o to moje słabe ciało, czy całą tę apatię, która powstała tak dawno, dawno temu. Wszystko jest głupie. Pamiętam, że Jesse, kiedy byłyśmy w podstawówce, zawsze miała pokój pełen a to wycinanek, origami, lub obrazków i zdjęć wyciętych z gazet, i to w ręcznie robionych i ładnie ozdobionych kopertach. I myślałam, czemu ja nie umiem tyle robić? Czy to zwykłe lenistwo? Kreatywności mi nie brakowało, więc czemu? Tak wiem, nie było pieniędzy na kredki, a mama rozbijała po całym domu talerze i wrzeszczała, a to na mnie, a to na ojca. Do teraz pamiętam czasem, że w jej oczach, gdy wpadała w szał, było tak mało człowieka. Nie mam jej tego za złe, często ją nawet odwiedzam. Dorosłam i poradziłam sobie częściowo z tym wszystkim inteligencją i przemyśleniami. Tyle, że nadal jest we mnie dziecko, które niczego nie rozumie i się boi, nic nie widzi przez łzy. Wiem czemu podobają mi się tak bardzo porcelanowe lalki ( nie żebym była równie piękna). Bo mają taki wzrok, jaki miałam ja, gdy przestawałam płakać. Pewnie teraz też często taki mam. Życie się ze mną nie cacka. Nadal. A myślałam, że w kosmosie obowiązuje jakieś prawo głoszące, że przeżywa się nieco więcej szczęścia, niż tego drugiego. Gdy udaje mi się coś tak osiągnąć, to czasem czuję, że ta droga, która mnie do tego doprowadziła była długim, ciemnym szlakiem, obsianym kolcami, które zostawiają blizny.
Najgorsze jest, że cały czas gdzieś tam we mnie jest obraz tego, jak powinno być, a nie jest.
Ma kształt wzroku bez imienia, Ciągłego ruchu i ciszy brzmienia, Słucha uważnie lśnienia kosmosu; Śpiewnego rytmu, chaosu bezgłosu.
środa, 23 marca 2011
środa, 9 marca 2011
piątek, 4 marca 2011
Jestem wręcz niebotycznie zdumiona, jak ostatnio poprawiła się sytuacja mojego małżeństwa. Lgniemy do siebie z Krzysiem jak para nastolatków. Przez to jak dużo się wytęsniłam i wyczekałam za jego drobnymi pieszczotami każdą z nich odczuwam jak pomnożoną razy dziesięć. I pasuje mi ten stan, mam nadzieję, że utrzyma się jak najdłużej... :) Pierwszy raz myślę, że nasze życie ogólnie zmierza ku lepszym czasom.
czwartek, 3 marca 2011
Subskrybuj:
Posty (Atom)