"Ja po prostu chciałabym być szczęśliwa, ale nie wiem jak to się robi."
Znalazłam dziś na blogu Jes takie zdanie. Znalazłam i bum! Bum bo to taka prosta myśl, ale też od dawna nią żyję. Doszłam do wniosku, że są na tej planecie ludzie, którzy tak po prostu mają w sobie usterkę, która nie pozwala im oddawać uśmiechu dla świata, nawet jeśli ten świat szczerzy się do ciebie jak wariat. A może to choroba? Oczywiście nie można pragnąć czegoś dla nas niepojętego (znaczy, w skrócie- Pan X nie zechce rzeczy Y, jeśli w ogóle nie wie o istnieniu takowej) tak więc nasuwa się konkluzja- teraz wyobrażamy sobie siebie, który wyobraża sobie siebie szczęśliwego i szczęście jako takie. Nie możemy pragnąć czegoś, czego kształtu czy idei nie wykreowaliśmy w głowie. Tak więc myślimy o sytuacji, postaci, rzeczy, czy czymkolwiek, co w naszej głowie, w tej kreacji wyobrażonej sceny, daje nam szczęście, a później w ten czy inny, mniej lub bardziej przez nas wymuszony sposób się w końcu znajdujemy, i... nic. Nie czujemy szczęścia. Czego brakuje? Mnie generalnie zawsze wtedy mniej więcej te same rzeczy przychodzą do głowy. No mam to i tamto, no tak, jest nawet przyjemnie, i co, i to wszystko? Już mi się znudziło. Nuda destrukcyjnie niszczy kanał dla szczęścia. Albo- No mam to czy tamto, osiągnąłem to czy tamto, ale nie wierzę, tak po prostu nie potrafię zaufać uczuciu szczęścia na tyle, by je dobrze przeżywać. Jako osoba bardziej przywykła do dyskomfortu i bólu nie wyrobiłam w sobie umiejętności odczuwania szczęścia. Nie jestem przyzwyczajona do odczuwania go. To nie do końca jak jazda na rowerze- bo generalnie do takiej jazdy nota bene jest potrzebny rower, rower działający, naoliwiony i wyczyszczony. Kiedyś, załóżmy nauczyliśmy się jeździć na rowerze szczęścia, był poobijany, stary, zdezelowany, ale się nauczyliśmy. Później długo długo nie jeździliśmy i raptem dostajemy najnowszy model górala z wypasionymi bajerami- i nie umiemy na nim jeździć, bo wydaje się nierzeczywisty, a stare modele, na których się uczyliśmy już z taśm nie schodzą. A potem idziemy do garażu bo i tak chcemy pojeździć, a tam nie ma żadnego roweru, może dlatego, żeśmy go wyrzucili, kiedy straciliśmy nogi (analogia do tego czym szczęście odczuwamy, i do traum, które zadaje nam życie) bez których także ciężko na rowerze jeździć. I przez różny splot czynników nie umiemy być szczęśliwi. To tylko usterka, ale może wszyscy tak mają? Może udają czy oszukują siebie na tyle sprawnie, że zapominają, że udają i kłamią, że wierzą w największą iluzję i są szczęśliwi. A ja znowuż nie umiałabym zaufać szczęściu typowo różowemu, prawie idealnemu. Kiedy nie odczuwam równocześnie czegoś co go zakłóca to nie jest już do końca szczęście, ale dla mnie starcza. Nauczyłam się żyć przyjemnościami- czytaniem, pisaniem, oglądaniem anime- ale nie umiem się nimi cieszyć, jeśli nie wiem, że za nie zapłacę. Przykładowo- jeśli oglądam anime jak mąż jest w pracy, to jeśli nie posprzątam i nie ugotuję obiadu (co zabiera mi większy fragment czasu na anime, na marginesie) to wiem, że obrazi się na tyle, żeby odciąć mi całkowicie net. A to daje mi inne plusy- np. nauczyłam się tak dobrze maskować to, że niczego nie robiłam, że mąż zwykle nabiera się i myśli, że robiłam :p.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz