czwartek, 8 marca 2012

Pochodne prawo ironii losu...

... Nie wiem na czym polega, ale tak mi się spodobało to zdanie, że je zostawiam.
Doszłam do wniosku, że blogi służą do marudzenia...
Ja w swoim cały czas mędzę, i w sumie już tylko tutaj... Wcześniej często żaliłam się Jess i rodzinie o ile w ogóle słuchała (rodzina) ale to już jakiś czas za mną... Teraz nauczyłam się nosić żale w sercu.
Zastanawiam się też kiedy Jes przestanie tak biadolić (tak, tak biadolimy obie Jes), bo ja na przykład dzięki niej czuję się świetnie. Choć długo jej nie widziałam, choć jakbym ją zobaczyła to szansa na rozmowę na poziomie byłaby z mojej strony niska... Trzymam za ciebie kciuki Jess, pamiętaj, że nie sama powinnaś zaświadczać o swojej wartości, tylko wszyscy wokół ciebie. Ode mnie na starcie maxa masz w jakiejkolwiek skali sobie zażyczysz.
Boję się, że nie przystąpię do matury. Mam ją na moim kompie, nie mogę jej od podstaw zrobić znów tutaj na lapku męża bo nawet net nie chce mi chodzić... Zero anime, zero stepmanii, zero wszystkich tych rzeczy, które działały na mnie jak tabletki uspokajające. Trochę książki piszę ale to takie nic, bo brak mi pomysłów. Chcę napisać maturę, ale ostatnio goni mnie pech. Jak cholera. Boję się, że zmuszona okolicznościami nie dam rady w maju stawić się tam gdzie trzeba i stracę resztę godności do samej siebie. 
Wpadła mi do głowy głupia zbyt optymistyczna, ale na szczęście też ironiczna myśl a propo mojego ostatniego spostrzeżenia o gniciu mojej osoby. Gniję, ale co z tego, skoro najpiękniejsze kwiaty kwitną na nawozie :D

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz