Wraz z odkrywaniem na nowo siebie, coraz bardziej nie lubię pewnej niepokornej części mojej osobowości. Przez nią zdarza mi się wszystko komplikować i psuć, bo jestem zbyt szczera. Zastanawiam się czemu powstała i doszłam do wniosku, że buntuje się, bo musiała tyle cierpieć. Mści się, że nikogo to nie obchodziło, bardziej w sumie na mnie samej niż innych.
Zaczynam dostrzegać swoją skomplikowaną naturę. Sprawia, że widzę samą siebie jako... hmmm... nieco magiczną, zmysłową i tajemniczą. I nawet jeśli otacza mnie bieda i bałagan, i jak wyglądam jak siedem nieszczęść, to nadal jest we mnie coś eleganckiego i pięknego.
Pierwszy raz też przekonałam się jak trudno mieć taką wyobraźnię jak moja; jakie ona może wywoływać implikacje w przyjaźni. Poczułam też, że nie o wszystkim muszę głośno mówić i wyjawiać wszystkich szczegółów. Myślę, że nie pokazując czegoś światu, zyskuje to jakąś nadwymiarowość, jak połączenie piękna i mądrości.
Cały czas zadziwiam samą siebie. Kiedy już myślę, że znam wszystkie swoje odsłony, raptem znajduje w sobie dziesiątki nieodkrytych płaszczyzn, sposobów myślenia i cech. Ich złożoność mnie oczarowuje i przeraża.
Czerpię też jakąś dziką przyjemność z tego, że Krzyś nie zna nawet połowy mojego wnętrza. To nieco złośliwe i pełne mściwości, że mimo iż on tego nie widzi, to jestem fajna.
Chcę też przeprosić pewną osobę z komplikacje, będę już grzeczna.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz