niedziela, 15 czerwca 2014

Już dawno miałam tu zapisać pewną myśl, bo sądzę, że bez niej moje wcześniejsze wpisy mają zupełnie zły oddżwięk. Cały czas tylko marudzę, jaka to ja jestem niespełniona, jakim to ja nikim jestem.
Właściwie jest to dość dziwny okres mojego życia. Jestem jednocześnie szczęśliwsza niż kiedykolwiek i najbardziej nieszczęśliwa. Najszczęśliwsza, bo mój mąż obdarza mnie taką miłością i zrozumieniem, o jakich myślałam, że nie są z jego strony możliwe. Dzieci codziennie sprawiają, że się uśmiecham i ogólnie czuje się po matczynemu wniebowzięta. A jednak brakuje mi pisania, tworzenia, robienia czegoś, co wymaga myślenia. Kiedyś, może pod wpływem ciężkich przeżyć w życiu (bo mimo wszystko takowe są świetnymi katalizatorami), nieustannie myślałam, nieustannie w mojej głowie kiełkowały nowe idee, czasami prawie mi uszami wychodziły (tutaj miejsce na sentymentalny śmiech). Do tego ktoś ostatnio skrytykował fragment mojej książki, potem ja dodałam swoją myśl, że praktycznie nie napisałam ani połowy przez te wszystkie lata, potem przejżałam wcześniejsze dalsze rozdziały i stwierdziłam, że są do bani, i skończyło się na tym, że nie piszę nic. A muszę, bez tego na moim wreszcie miłym życiu kładzie się cień.

1 komentarz:

  1. Ja swoją książkę po kilku natchnionych tygodniach lub nawet dniach odkładam do szafy. Wracam do niej tylko wtedy, gdy czuje, że mam jasną głowę i mogę zrobić coś sensownego. Czasem leży schowana na dnie półki pół roku. Nie ma sensu katować się, gdy nie czujesz weny, bo nigdy nie zrobisz nic dobrego pod przymusem. Daj sobie na wstrzymanie, a pomysły same przyjdą.

    OdpowiedzUsuń