poniedziałek, 15 marca 2010

Mędzę, sory to ta handra...

Maja tak ślicznie się śmieje... Adrianek śpi. Ja mam zamiar wziąć się do roboty i doprowadzić dom do porządku, mimo, że jestem chora. Głowa boli od kilku dni. Zima nie chce się skończyć ani na zewnątrz, ani w moim wnętrzu. Skąd u mnie tak długo utrzymująca się handra? Nigdy jeszcze tak długo się nie utrzymywała... Zmieniam się na gorszę, łatwiej się irytuję, tracę cierpliwość. Jeszcze nigdy nie czułam się jakaś taka pusta, nic nie warta.
Czy ja byłam nienormalna od zawsze? Czy to, co przeszłam spowodowało, jaka jestem? Poczucie wyalienownia towarzyszy mi odkąd pamiętam, dlaczego? Czy złamałam nieumyślnie jakieś niepisane prawo wszechświata, że czuję się taka koszmarnie żałosna? Może dosięgła mnie ręka nieistniejącego boga i mnie przeklęła? Pomyśleć by się mogło, że niewiadomo czego pragnę? Że za dużo? Nie sądzę... Nie będę wdawała się w szczegóły, bo to by brzmiało jak jakieś usprawiedliwianie się. A winna się nie czuję. No może troszkę, ale tak każdy ma.
Tak bardzo chciałabym usłyszeć, że jestem wartościowa, chciałabym dostrzec w jakiś oczach podziw... Nawet nie, wystarczyłyby słowa, że każdy, niezależnie od okoliczności, jest coś wart, nawet ja.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz