środa, 29 sierpnia 2012

Chikara (siła)

 To fragment jednego  postów, które pisałam tylko dla siebie. Tych nieopublikowanych. Kiedy go czytałam pomyślałam, że czuję się inna niż wtedy. Jest to jednak na tyle nieuchwytna różnica, że nie potrafię jej odpowiednio ubrać w słowa. Co nie znaczy, że jest nieduża.


Co mam zrobić, żeby reszta świata mnie zauważyła? Nie potrafię już znieść tej obojętności, tej cholernej pustki i braku zainteresowania. Jakbym była jakimś pieprzonym powietrzem. Jakbym była niewidzialna. I to jest fundamentalna część składniowa tego świata- samotność. Jeśli nie wyciągnę ręki do świata, jeśli to nie ja wyjdę z inicjatywą, zostaje sama. Wiecznie sama. Niepotrzebna. Zapomniana. Niechciana. To nie wina Krzyśka, że mnie nie kocha. To nie jego wina, że mu na mnie nie zależy. Czuję, że jest we mnie coś obcego, co wszyscy ludzie uznają za ,,inne”. Jakbym była człowiekiem, ale jednocześnie zawierała w sobie coś, czego cała reszta świata instynktownie unika. Coś dziwnego, skomplikowanego, pogmatwanego. Sama siebie nie lubię przez ,,to coś”, co umyka tłumaczeniu, ale nie jest miłe, wzbudza niepokój na granicy atawistycznego strachu. Chciałabym po prostu teraz stanąć i zrobić coś, żeby już się tak nie czuć. Zawołać głośno- ,,Tu jestem, jestem interesująca, jestem badaczką i obserwatorem świata, zauważ mnie”. Pokochaj, nienawidź, odrzuć, znęcaj się, fascynuj mną, cokolwiek, tylko wejdź głębiej i głębiej w ten nieokreślony mrok. Zauważ jego istnienie. Wszystko tylko nie brak czegokolwiek. Tylko nie ta pustka. To już nawet nie jest ból, bo cała ja, główne uczucie w mojej całej istocie, odczuwa, dotyka, topi się, wrzeszczy, kwiczy jak zarzynane prosię, prosi, dusi się pustką, targa śmiechem, jest czymś strasznym w swoim istnieniu. Czymś niechcianym. Może każdy ma w sobie tą pustkę, ale tylko ja jestem tak słaba, że nie umiem jej znieść. A może jest ona w moim przypadku bardziej intensywna? Jakby większą niż u innych część mojej osoby przeznaczono na jej doświadczanie. Chcę płakać, całować, śmiać się, zakochiwać, flirtować, myśleć, uczyć się, doświadczać i topić się życiem. Jestem tylko bardziej i bardziej chciwa, spragniona, zachłanna by chwycić tę obojętność i ją rozszargać. Nie wierzę w boga, ale często wyobrażam sobie, że jeśli ktoś miałby mnie tworzyć, to gdzieś we mnie umieściłby eon każący wszystkim ludziom mnie olewać. Kiedy Justyna, ktokolwiek, pierwszy się do mnie zwraca, nie ważne po co. Czy po to, żebym wpadła, czy po to, żeby się o coś zapytać, po cokolwiek, w duchu zawsze robię się niemiłosiernie i dziecinnie podekscytowana, nie mogę się doczekać tego ,,ruchu”, czegoś czym zakryję bezruch. Czy bezruch może być ciałem stałym? Cała to obojętność, mrok, pustka, samotność, czy może przejść długą drogę i się skrystalizować, zamienić w ciało stałe? I ja sama czuję, że zapał się wypala zgaszony tym kryształem, stłumiony, zainfekowany, ogłuszony, obdarty z entuzjazmu. Po co się miotać? Po co płakać, czuć ból? Czy już nie lepiej dać sobie spokój, nie czuć niczego? Ale nawet wtedy czas płynie i znów i znów moja dusza jest reaktywowana, REANIMOWANA, by umierać i umierać codziennie. To moje fatum. Mój cholerny, prawdziwy los. 

 

Zdaje mi się, że nawet jeśli boję się przyznać do tego uczucia, bo jest (nawiązując do przedwcześniejszego posta) zbyt melodramatyczne i żałosne, to ono we mnie pozostanie, może niezmienne lub zapomniane, ale prędzej to ja się zmienię i podejdę do jego przeżywania bardziej dojrzale, może nawet produktywnie (właśnie po to mi pisanie). 
 

niedziela, 26 sierpnia 2012

Nie chcę znów dziś od niego usłyszeć, że nie powinnam do niej jechać pod żadnym pozorem, dlatego, że on nie odpocznie przed pracą. Dlatego, że zawsze ma coś do zrobienia, nawet jeśli później nie robi nic.

Demo... (Ale...)

Nie lubię melodramatów tak strasznie tylko dlatego, że prawdziwie pokazują tę intensywność uczuć, której później się wstydzimy. 

niedziela, 19 sierpnia 2012

Onee-san (siostrzyczko)

Jest miło, jest spokojnie... Więc czemu mi się tak z nim nudzi? Prócz sporadycznego wieczornego seksu jesteśmy dla siebie jak rodzeństwo, które jest ze sobą średnio blisko. To doskonale opisuje nasz relacje. Może dlatego czuję niedosyt tego hormonalnego zawirowania zwanego miłością. Nawet mnie nieco nudzi się "ustatkowanie".

wtorek, 14 sierpnia 2012

 "When You're lost here I'm..."


Kiedy daje się nieczęsto ponieść emocjom, nienawidzę go. Kiedy myślę, że go nienawidzę, dochodzi do mnie, że to nie do końca prawda, bo ogólnie nie znam żadnych ludzi, których bym tak po prostu nienawidziła. Są osoby, do których mam jakąś awersję, niechęć lub inne tego rodzaju odczucia. Których wolałabym nie widzieć do końca życia. Ale nie jestem zdolna nienawidzić.
Z powodu Krzysia zwykle jest mi przykro, mogę wpaść w cichą lub zimną furię, mogę być wściekła, ale wiem, że nigdy go nie znienawidzę.
Teraz aktualnie czuję się z nim szczęśliwa. Będzie tak zapewne dopóki nie będę chciała zobaczyć się z kimkolwiek zostawiając mu dzieci, lub cokolwiek w ten deseń... Ale aktualnie jestem znów zakochana.
Niektórzy pewnie sądzą, że moje dni codzienne przy kimś takim to gehenna. Mylą się. Czasem jest gorzej, czasem lepiej. Wiadomo- cykliczność rządzi.
Doszłam do wniosku, dość optymistycznego skądinąd, że nasze problemy były gorszą wersją początkowych trudności małżeńskich, przyprawioną odpowiednio zbyt wczesnym pojawianiem się potomków, ogólnie młodym wiekiem stron, masą problemów czystko materialnych i sporym bagażem przykrych, powiedzmy "wytatuowanych"na prawie zawsze przeżyć okresu dziecięcego (także u nas obu, u niego w nieco bardziej skrajnych formach).
Teraz jest cudownie. Śmiejcie się jeśli chcecie, ale jestem dumna, że wytrzymaliśmy. Nie tyle się zmienił, co rozwinął cechy, które wcześniej były jedynie w powijakach. Jest bardziej komunikatywny, docenia moje starania w większym stopniu niż wcześniej i więcej myśli. Dużo przed nim, ale mam nadzieje, że będzie mniej gorszych okresów a więcej lepszych. Ja w końcu też święta nie jestem. Można powiedzieć, że prawdziwa ze mnie wiedźma :)
No i stanowczo poprawił się w łóżku :P A to dlatego, że pozbyłam się częściowo skrępowania, co dla niektórych może być szokiem, bo zapewne nie podejrzewali, że posiadam coś takiego.

piątek, 10 sierpnia 2012

Ech, czemu, no czemu nie mogę mieć kogoś normalnego za męża.

Sytuacja jest taka- mój komputer się zepsuł. Dwa dni wcześniej w kieszeni spodni, które bardzo rzadko ubieram znalazłam 120 złotych, o których zapomniałam. Krzysiek oświadczył, że co najmniej (podkreślam) miesiąc będę musiała czekać, aż dam laptop do naprawy. Tak więc skoro nawet on nie pamiętał o rzeczonej sumie oddałam w tajemnicy swój skarb do naprawy. Wszystko byłoby dobrze, nawet załatwiłam na nieobecność komputera alibi (brat Jesse), gdyby nie to, że to akurat mąż odebrał telefon z powiadomieniem  o zakończonej naprawie.
Tak wiec odzyskałam komputer. Tyle, że jak to wiadomo bez kary obejść się nie mogło. Pewnie ktoś mógłby zapytać, czemu nie powiedziałam mu o tych pieniądzach i nie stwierdziłam, że skoro i tak były zapomniane to równie dobrze mogłabym je wziąć na naprawę... No cóż, ten kto go zna, a aktualnie najlepiej to jednak ja wpisuję się na takąż pozycję, wie, że znalazłby ze sto innych ważniejszych wydatków. Zadziałałam więc na zasadzie "Czego nie widzi to go nie boli". Moja kara to brak internetu i groźby, że na wypłatę nie kupi mi kawy. Terroryzować kawą, nieźle, do tego trzeba być co najmniej świrem. Jakby nie było to przecież zwykły napój, który większa cześć ludzkości pija co rano, więc kto by pomyślał, że ja chcę takiego luksusu.
Jesteśmy obecnie pokłóceni o internet. Ja sądzę, że czego bym nie zrobiła to on nie ma prawa plasować się na pozycji kogoś, kto ma prawo mnie karać. Nic nie osiągnie chowaniem modemu (tym razem udało mi się go znaleźć), bo przecież kasy za takie coś nie odzyska. Z resztą czy można tu mówić o kradzieży? W małżeństwie, gdzie jest wspólnota majątkowa? Co najwyżej mógłby być zły o kłamstwo. Co prawda przewinieniami się nie handluje, ale jak ma się 120 złotych na naprawę tak ważnej dla mnie rzeczy (nie dla niego, więc po co się przejmować) do ponad 600, które rozpuścił w Niemczech przy okazji doprawiania mi rogów? Czy tylko ja widzę tę przepaść?
I on śmie mówić, że tylko ja jedna jedyna na całym świecie uważam go za złego męża czy kogoś stosującego przemoc,. tutaj ekonomiczną. A psycholog, moja rodzina, znajomi i nawet jego rodzina to jest nikt?
Dlaczego, do kurwy nędzy nie umiem odejść. O ile gorzej jeszcze może być? Moje wymagania życiowe duże nie są. Internet i kawa, od czasu do czasu przyjaciółka, z którą całkiem normalnego, nie przerwanego lub nie wykradzionego wręcz spotkania nie miałam od kilku miesięcy. Czasem mam wrażenie, że proszę o zbyt dużo.