Jest we mnie za dużo tego czegoś, co nie czuje nic.
Wtedy każda zachcianka narasta (zgodnie z zasadą "czuć intensywnie") do rozmiarów życiowego dramatu, a każda mała, przyjemna rzecz jest porównywalna do ambrozji.
Tyle, że zwykle jest... pustka. Za dożo we mnie z socjopaty. Przez to nie mogę być po prostu osobą, która lubi żyć przyjemnie, tylko kimś, kto jest hedonistą. Nie ma we mnie takich granic, bo... ?
Jeśli pozwalałabym sobie na uczucia, to bym z bólu zwariowała. Za dużo we mnie krzywd, o których musiałam zapomnieć na siłę. Od męża, od matki, od czasów biedy. To ponure, że już nawet nie pamiętam wielu z tych rzeczy, zniknęły ich fabuły i słowa, więc czemu uczucia nie mogą zniknąć? Czuję ból, a już nawet nie wiem czemu, zapomniałam. A on dalej mnie wyżera, chyba, że znów otwieram w sobie to puste, martwo-spokojne miejsce. To paskudne, bo ani mama, ani Krzysiu nie pamiętają. Nie chcą pamiętać. Czuję się jak pierdolona męczennica. Nikt mnie nie nauczył, jak sobie z tym radzić. Więc robię to co mi przychodzi do głowy; zapominam i uciekam od uczuć (kiedy jednym z moich życzeń do wróżki byłaby, nota będę, pamięć absolutna.). Nie lubię czuć. Bo to zawsze boli. Więc nie czuję. I nikt się tym nie przejmuje, nikt kto powinien. Moi kaci mają cholernie spokojne sumienia.
Zwykle ludzie czują się outsiderami w stosunku do jakiegoś rodzaju zbiorowości. Na przykład ktoś się może czuć odrębny od jakiejś religii. Lub być jak mózgowiec w zbiorowisku głupich mięśniaków. Więc czemu ja się czuje outsiderką w stosunku do... ludzi? Jestem człowiekiem. Kimś kto przechodzi przez ciemny las dwie godziny, bo to jego droga, a nie z innymi, których podróż trwała pięć minut w promieniach słońca.
O tak wielu uczuciach marzę, o tak wielu sytuacjach, o tak wielu miejscach, o tak wielu ciekawych osobach. I jakoś same marzenia czasem pomagają. To jak ze snami; zdarzenia nie są realne, ale uczucia tak.
Ma kształt wzroku bez imienia, Ciągłego ruchu i ciszy brzmienia, Słucha uważnie lśnienia kosmosu; Śpiewnego rytmu, chaosu bezgłosu.
sobota, 29 września 2012
piątek, 28 września 2012
L'adeur.
Czuję jakiś ucisk. To nuda. Przygniata mnie. Przygniata mnie w sposób, przez który robi się ciekawie. Niemożliwe? Przez nią, przez tą powtarzalność, niezmienność, przez nią balansuję na granicy. Na granicy jaką sama wybieram. Na granicy szaleństwa, na granicach myśli, na strzępkach uczuć, bólu. To przydatne przy pisaniu. Normalność nie jest tym, co ludzie lubią. Potrzebują jej, czują się przez nią bezpieczni, ale pociąga ich nietuzinkowość. Podstawowa zasada człowieczeństwa to skrajności. Można chcieć dwóch przeciwnych sobie rzeczy jednocześnie. To wspaniałe. To najlepsze co jest w ludziach. To to co czyni nas najdziwniejszymi istotami na ziemi. A my sądzimy, że to normalne. Kiedy jest zupełnie odwrotnie.
czwartek, 20 września 2012
środa, 12 września 2012
sobota, 8 września 2012
Kyse (przekleńswo, więc nie tłumaczę). :)
I przyszedł czas na Paulinę, wersja ruda!
Tak poza tym zastanawiam się nad tym, czy rejestrować się w Urzędzie Pracy, czy nie. Myślałam zawsze, że nie zaszkodzi jeśli zrobię kilka kursów, ale z drugiej strony jak mnie nigdzie nie przyjmą to sama będę musiała za nie zapłacić. Następne nieciekawe zagadnienie to to, że jeśli miałabym jakąś ofertę pracy, to nie mogę jej tak po prostu odrzucić, nawet jak nie będzie na pół etatu (cały etat przy dzieciach bez miejsc w przedszkolach to marzenie), lub gdy miejsce pracy będzie za daleko...Krzysiu też nie jest pewien czy powinnam zaryzykować...
Nie wiem czy dalej pisać książkę. Znaczy oczywiście skończę ją dla siebie, bo to cudowne tworzyć, ale z drugiej strony nie ma mną kto pokierować. Nie mogę liczyć na edytora, bo jestem zaledwie niepełnosprytnym amatorem... Nie wiem, czy idą w dobrym kierunku, nie wiem, czy to interesujące, nie wiem nic...
Tak poza tym zastanawiam się nad tym, czy rejestrować się w Urzędzie Pracy, czy nie. Myślałam zawsze, że nie zaszkodzi jeśli zrobię kilka kursów, ale z drugiej strony jak mnie nigdzie nie przyjmą to sama będę musiała za nie zapłacić. Następne nieciekawe zagadnienie to to, że jeśli miałabym jakąś ofertę pracy, to nie mogę jej tak po prostu odrzucić, nawet jak nie będzie na pół etatu (cały etat przy dzieciach bez miejsc w przedszkolach to marzenie), lub gdy miejsce pracy będzie za daleko...Krzysiu też nie jest pewien czy powinnam zaryzykować...
Nie wiem czy dalej pisać książkę. Znaczy oczywiście skończę ją dla siebie, bo to cudowne tworzyć, ale z drugiej strony nie ma mną kto pokierować. Nie mogę liczyć na edytora, bo jestem zaledwie niepełnosprytnym amatorem... Nie wiem, czy idą w dobrym kierunku, nie wiem, czy to interesujące, nie wiem nic...
czwartek, 6 września 2012
Subskrybuj:
Posty (Atom)