Ilu, według innych, normalnych ludzi, było niespełna rozumu? Jaka jest definicja normalności, a jaka szaleństwa? A jaka depresji? Czy choćby dekadencji? Myślę jaka jest moja definicja. Po co żyć skoro jestem marnym efektem pomyłki ewolucji? Wszystko czym jestem zostanie zapomniane, tak po prostu umrze. Nawet częściowo zapamiętane cześci mojej osobowości nigdy nie ukarzą orginału. Wszystko uleci. Zniknie. Dusza? Jaka dusza? Ta która żyje, gdy ciało się rozkłada? I co to niby za dusza? Dyrdymały. Skoro nic nie pamiętamy sprzed narodzin, skoro ulatuje osobowość, cała tożsamość, zdobyte doświadczenie i wiedza, to posiadanie duszy się po prostu nie opłaca. Tracimy wszystko nawet o tym nie wiedząc. Po prostu przestajemy istnieć. Całkowicie.
I myślę jakie to okrutne. Staramy się, wykonujemy obowiązki, płaczemy, śmiejemy się, myślimy.
Trzeba mieć siłę by żyć patrząc śmierci i nieisnieniu w oczy, które są coraz bliżej i bliżej. Między narodzinami a śmiercią bardziej nas dręczy niż pomaga nasza inteligencja, wyobraźnia, myśli, czyli ogólnie wszystko to co odróżnia nas od zwierząt, które w końcowym rozrachunku i tak są często lepsze. Po co to wszystko? Jeśli jest bóg to jest najgorszym sadystą.
Jeśli jest Bóg, to jest właśnie, między innymi, wybawieniem od takiej - pesymistycznej i depresyjnej - wizji świata. :)
OdpowiedzUsuń