niedziela, 15 maja 2011

Ostatnio rozbawił mnie mój tata. Wspomniałam mu, że planujemy z Krzyśkiem rozwód, kilka dni potem zadzwonił i pytał się co u mnie. Powiedziałam, że jak zwykle, a on na to-,,jak zwykle, czyli chujowo?'' (tak to ujął), a ja, że no tak. Dopiero jakieś pół godziny później uświadomiłam sobie absurdalność tego pytania. Chyba mój tata nie sądził, że od czasu kiedy go nie widziałam Krzysiek przeszedł jakąś wewnętrzną transformację i stał się raptem super fajnym mężem i ojcem. Nawet ta myśl mnie bawiła, ale wiecie jak to jest, mam chyba wypaczone poczucie humoru. Już na sam zwrot ,,wewnętrzna przemiana, czy transformacja'' dostaje ataku chichotania. Dziwna jestem. Oczywiście cała tamta sytuacja miała miejsce jakiś tydzień temu, a od tego czasu Krzyś już zmienił zdanie co do rozwodu ( a to ponoć kobiety są zmienne). Chyba obleciał go strach, bo w końcu pewnie na zawołanie miałby jakieś głupie nastolatki z jego gry nostale. Kilka nawet pisało mu, że go kocha. Wierzycie, absurd totalny! W każdym razie chyba to do niego doszło. No i też to, że straciłby kobietę, która umie gotować, i tak dalej. Dziecinada. W sumie jestem teraz hipokrytką, bo zgodziłam się żeby nie było rozwodu. Jestem tchórzem, nie wiem czy dałabym radę znaleźć pracę, załatwić żłobek, przedszkole i takie tam. I jestem leniwa, nawet jeśli muszę go znosić, to zawsze mam czas na czytanie i pisanie. No i nie wiem czy umiałabym być sama, kto by mnie chciał? Dwoje dzieci, brak wykształcenia, koszmarny charakter, i ciało któremu już daleko do piękna. Jasne, tabun facetów by się znalazł, pewnie. Z nim jest bardzo źle, ale nie wiem, czy bez niego nie byłoby gorzej. Wybrałam mniejsze zło, bo dzieci też pewnie wolałby by mieszkać ze swoim tatą. A moje prywatne uczucia i rozterki się nie liczą. Wiem, manipulantka ze mnie. Takie życie. Dziwnie mi jakoś ze świadomością, że muszę być teraz taką hipokrytką, bo w końcu z natury jestem nazbyt szczera i otwarta. Pomaga mi świadomość, że jak już nie mam ochoty zabić mojego męża, a ten akurat szczególnie długo nie gra i ma dobry nastrój, to nawet teraz, po wszystkim co przeszłam z nim, umiem znaleźć w sobie ciepło dla niego. Ale tylko jak nie idzie to na zasadzie, że ja dam z siebie wszystko, a on nic. Dziwnie mi też, że nie mogę tak po prostu napisać do Jes, czy nie możemy się zobaczyć. Nawet jeśli spotykałyśmy się przez kilka godzin raz na pół roku, to kiedy się nudziłam, zawsze mogłam pomyśleć, że jeszcze trochę i się zobaczymy, żeby pogadać o tym co robimy jak zgubią nam się kapcie, lub takie tam. Że za tydzień, dwa, lub miesiąc wyjdę z domu i będę miała do kogo pojechać Nawet jeśli to tylko była namiastka tego, co było, a nie wróci, to mi pomagała. Nie piszę też już z Elhmim, kolejna ważna dla mnie osoba mniej. Przyrzekałam sobie, że nie będę się narzucała, i dotrzymuję tego słowa. Ale to niełatwe. Nie prędko znajdę kogoś podobnego do Jes, tak odmiennego ode mnie, jak i nie prędko znajdę osobę podobną do Elhmiego, która rozumiała, co znaczy mieć dużą wyobraźnię i artystyczną duszę ( na zwrot o artystycznej duszy też się w środku wzdrygam, bo artyści zawsze kojarzyli mi się z postaciami tragicznie groteskowymi, ale przyznaję, że czuję się jakbym takową duszę posiadała, nawet jeśli to błazeństwo). Bez obrazy dla artystów, jakby nie było podaje tylko mój punkt widzenia, który wyrobił się we mnie przez takie a nie inne życie. Kończę to pisanie, skoro pewnie i tak nikt tego nie przeczyta.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz