piątek, 29 stycznia 2010

Miłość...?


,,To wszystko było bardzo dziwne. Chociaż obojgu nam groziło śmiertelne niebezpieczeństwo, czułam się świetnie. Nareszcie nie rozpadałam się na tysiące kawałeczków. Moje rany się zagoiły, moje organy wróciły na swoje miejsce. Płuca wypełniały się energicznie powietrzem przesyconym słodką wonią wampira. Serce pracowało jak oszalałe, pompując gorącą krew. Byłam wyleczona. Lepiej- przysięgłabym, że nigdy nic mi nie dolegało..."
fragment ksiąki ,, Księżyc w nowiu" Stephenie Meyer

Podobna, aczkolwiek bardziej skomplikowana, zależność zachodzi między mna, a Krzyśkiem. Zniknęła przytłaczająca tęknota, przez którą można sie było pochorować. W końcu on sam dzień po dniu rozszarpywał moje wnętrze na kawałki. Zostało jednak inne uczucie - mimo wszystko lubię byc przez niego przytulana. Czuję wtedy jakby wszystko wróciło na swoje miejsce, jakbym nigdy nie cierpiała z jego winy. Nie jest to ten wczesniejszy błogostan, odczówalny kilka eonów temu, gdy nie było ani dzieci, ani problemów; w głebi bowiem panuje smutek, że miłość nie wystarcza... Że jeśli zostaną otwarte pewne drzwi, to nie można ich zamknąć. Cieszę się jednak, że nie czuję do niego nienawiści, nie wiem jak jest z nim, ale mnie jest czasem jedynie ogromnie przykro, że bajka dobiegła końca, nie będącego happy endem.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz